Podróże

Magiczna Polska: ruchome wydmy w Słowińskim Parku Narodowym

Wakacje chylą się ku końcowi, a ja powracam do tradycyjnych niedzielnych wpisów, choć dzisiaj nie będzie recenzji. W tą ostatnią wakacyjną niedzielę chciałabym Was zabrać do nadzwyczajnej krainy przycupniętej nad Morzem Bałtyckim, nieopodal Łeby. Tam właśnie znajduje się Słowiński Park Narodowy, którego perłą są ruchome wydmy, o których sporo słyszałam, ale musiałam się w końcu przekonać na własne oczy, czy rzeczywiście są tak niezwykłe. Spoiler alert: są! Ale warto czytać dalej.


Naszą wyprawę rozpoczęliśmy w Łebie, skąd przejechaliśmy samochodem do parkingu w Rąbce. Duży, ładny, ogrodzony w cenie 8 zł za godzinę (sporo, ale chętnych nie brakuje, gdyż za bardzo nie ma alternatywy) z wieżą widokową tuż obok. My akurat mieliśmy szczęście i wieża była w przedwakacyjnym remoncie, także nic nie zobaczyliśmy. Po uiszczeniu opłaty przy wejściu do Parku (8 zł za dorosłego, ulgowy za 4 zł) weszliśmy na niezwykle przyjemną ścieżkę poprowadzoną w lesie.


Pierwsza połowa drogi do wydm wiedzie osobną ścieżką dla pieszego ruchu, co niezwykle ułatwia spacer, ponieważ panuje tam zaskakująco spory ruch rowerowy i meleksowy (można sobie dojechać niemal prosto pod same wydmy), a tak maszeruje się bardzo przyjemnie. Po drodze można podziwiać cudną naturę. Jest to obszar parku narodowego, więc należy trzymać się wyłącznie oznakowanych ścieżek, ale są poprowadzone wyjątkowo ciekawie. Nie brakuje ustawionych tablic z informacjami o okolicy, a także platform widokowych, na które oczywiście wchodziliśmy bez wahania.


Wytyczony szlak cały czas wiedzie lasem, ale jest jedno miejsce, gdzie można legalnie przejść się nad morze – oczywiście po drodze mijając pięknie porośnięte wydmy. Zwykle kojarzą się nam one z piaskiem i taką trochę a’la pustynną trawą, a tutaj niespodzianka – roślinność jest nieco bardziej zróżnicowana.


Po drodze mocno ciekawiły nas znaki na tajemniczą „wyrzutnię” – okazało się, że w tej okolicy mieścił się poligon niemiecki z czasów II wojny światowej, a obecnie znajdują się ślady po nim i pewnym radarze. Jest nawet malutkie muzeum na ten temat w połowie drogi do wydm, ale przyznam szczerze, że nas bardziej interesowały tam gofry niż pozostałości niemieckich militariów. A gofry zacne były – chociaż wzięłam opcję full z owocami i okazało się, że te owoce to posiekane w drobną kosteczkę truskawki z kiwi, których za nic nie da się oddzielić od siebie. A że ja mam alergię na truskawki, to musiałam kupić sobie drugiego gofra. Tym razem z polewą.


Druga część drogi, od wyrzutni do wydm, należała do nieco mniej przyjemniejszej, skończyła się tu bowiem oddzielna ścieżka dla spacerowiczów i trzeba było uważać, żeby nikt nas nie rozjechał. Na szczęście panowała tu pełna kultura na drodze, więc obawy były kompletnie nieuzasadnione. W końcu, po przebyciu nieco ponad pięciu kilometrów naszym oczom ukazał się wyczekiwany znak:


I wielkie podejście, bo przecież wydma jest wysoka i trzeba się na nią wdrapać. Szybko ściągnęliśmy buty i na bosaka wspinaliśmy się po jej zboczu. Zwiedzających nie brakowało, ale na pewno nie było tu wakacyjnego ścisku.


Muszę przyznać, że widziałam mnóstwo zdjęć z tego miejsca, ale żadne nie oddaje jego piękna i majestatu. Na żywo jest potęga i moc. Niewiele było do tej pory takich widoków, które w rzeczywistości podobały mi się bardziej niż na fotografiach. Te wydmy (a konkretnie Wydma Łącka) nie potrzebuje żadnego retuszu – wygląda absolutnie niesamowicie. Nawet pustynia w Dubaju nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.


Dla turystów wyznaczona jest szeroka ścieżka, po której wolno spacerować, ale spora część wydmy jest odgrodzona, dzięki czemu można przyglądać się wędrówkom piasku. Widać na niej jak wiatr robi nasypy i różne inne cuda, które prezentują się wprost bajkowo. Nie mogłam się napatrzeć. Zwykle droga do morza mniej ciekawi niż samo morze, ale w tym miejscu jest odwrotnie. Morze jest tylko kropeczką nad i – fajnie jest nad nim kilka chwil posiedzieć (i spotkać lisa na żywo, który przechodzi obok ciebie o jakieś pięć metrów dalej), ale nie ono gra tu główną rolę.


Myślałam, że największe zachwyty były już za mną, ale jednak nie – droga powrotna od morza do wydmy była prawdziwym sztosem. Tutaj doskonale widoczne były te fragmenty nienaruszone przez człowieka i wyglądały idealnie. Aż słów mi brakuje jak wielkie wrażenie to miejsce na mnie zrobiło – popatrzcie na zdjęcia i też poczujcie tę siłę/moc/potęgę płynącą z natury.


Po przejściu wydmy zasiedliśmy po jej drugiej stronie z widokiem na jezioro Łebsko – tutaj nieco gorzej się siedziało, bo wiatr zaczął dokazywać i trzeba było wykopać sobie jamę w piasku, żeby się przed nim nieco odsłonić. Posiedzieliśmy kilkanaście minut i z żalem w serduszku ruszyliśmy w drogę powrotną, a ponieważ nieco nam się zaczynało już spieszyć, postanowiliśmy ją nieco skrócić i zdecydowaliśmy się na powrót meleksem aż na samochodowy parking. I to w sumie była dobra decyzja, bowiem droga powrotna wiedzie dokładnie tak samo, więc wszystko co ciekawego moglibyśmy zobaczyć, już widzieliśmy.


W tym roku stawiamy głównie na zwiedzanie naszego kraju i na każdym kroku odkrywamy ile pięknych miejsc się w nim kryje. Wydma Łącka i Słowiński Park Narodowy to zdecydowanie jedno z najcudowniejszych miejsc, jakie udało nam się do tej pory zobaczyć i jeśli jest jeszcze przed Wami, koniecznie postarajcie się odwiedzić je jak najszybciej. Zdecydowanie warto. My byliśmy trzeciego czerwca, więc tłumów jeszcze nie było, ale w okresie wakacyjnym może tam być ciekawie. Także lepiej poza sezonem tam wybrać się na spacer.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *