Zaczytana Madusia: „Klub” Ellery Lloyd – recenzja
Piątek, piąteczek, piątunio! Drugi w tym tygodniu, a to kolejny powód do celebracji. Na szalone imprezy na mieście do białego rana jestem już za stara, ale czytanie do wschodu słońca, to i owszem czemu nie. Ale dziś, w ten oto listopadowy piąteczek zabiorę Was do Klubu – przez Wielkie K. Nie takiego zwykłego, tylko ze starannie wyselekcjonowanymi gośćmi, dyskretnego i bezpiecznego, mieszczącego się u wybrzeży Anglii. Zapnijcie pasy – szykuje się niezapomniana impreza! Gustaw też zaprasza.
Zamysł Klubu jest prosty – elitarne grono specjalnie wyselekcjonowanych osób ma swoje tajemnicze i bezpieczne miejsca, gdzie może imprezować z dala od zwykłych ludzi i mediów, przede wszystkim. Zasady są surowe, wszystkie telefony zostają w recepcji, nawet obsługa tych miejsc (tak, miejsc! Klub jest jeden, ale ma kilka siedzib rozsianych po całym świecie) nie może zostać spostrzeżona z telefonem w ręku. Goście mają się czuć komfortowo, a nie obawiać się, że zdjęcia ich ekscesów znajdą się błyskawicznie na łamach prasy czy social mediów.
I oto teraz ma nastąpić najbardziej wyczekiwana impreza na świecie – otwarcie najnowszej siedziby, mieszczącej się na wysepce u wybrzeży Anglii, zwanej Island Home. Bo wiecie, wszystkie miejsca mają w nazwie „Home”, że niby masz się tam czuć tak jak w domu – nieskrępowany i wolny, bo przecież wszystko zostaje w swoim gronie znajomych. Szykuje się trzydniowa, spektakularna impreza, na którą każdy chce się dostać, ale liczba zaproszeń jest wyjątkowo mocno ograniczona. A tu jeszcze okazuje się, że dzień przed imprezą odbywa się kolacja dla bardziej specjalnych gości spośród grona tych wyselekcjonowanych. Kolejny Klub w Klubie. Wszystko jednak dzieje się po coś, zwłaszcza gdy powoli na powierzchnię wyłania się fakt, że Home wcale nie jest tak bezpieczne jak miało się wydawać. Ktoś tu bawi się całkiem dobrze kosztem innych osób, chociaż nie można powiedzieć, że są one niewinne. A nawet chwilami jest wprost przeciwnie.
Właścicielem tego całego zamieszania jest Ned, prowadzący Klub razem z bratem Adamem oraz Annie i Nikkie (Annie to mocno zarysowana postać, która trzyma akcję książki, mężczyźni są tacy sobie, a Nikkie to ta łagodna i naiwna). Historię poznajemy z punktu widzenia tych właśnie bohaterów oraz nowej pracownicy Jess. Pozwala to spojrzeć na wydarzenia z różnych perspektyw, a najbardziej przypadła mi do gustu ta narracja dotycząca komentarzy na temat tego, co wydarzyło się na wyspie. Wprowadza to jeszcze większe zamieszanie i pokręcenie akcji, dzięki czemu książkę się niemal pochłania jednym tchem.
Nie jest to jednak historia wybitna, nie znajdziemy tutaj jakiejś najbardziej przemyślanej zagadki czy fabuły, ale pomimo tego jest to naprawdę ciekawa pozycja. Czytało mi się ją bardzo dobrze, świetnie się bawiłam (mimo podążania utartymi schematami) i mogę ją z czystym sumieniem polecić jako dobrą lekturę na jesienny wieczór.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.