Zaczytana Madusia: „Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney – recenzja przedpremierowa
Zimny długi weekend sprzyja czytaniu. Zaszyłam się pod kocem i na zmianę czytam i śpię. Dzięki takiemu trybowi życia udało mi się wciągnąć przedpremierowo niesamowity thriller autorstwa Alice Feeney. Klimatycznie siadł prawie idealnie, tylko śniegu za oknem mi brakowało, żebym poczuła się jak główni bohaterowie. Premiera już w najbliższą środę, a ja dziś zapraszam Was na recenzję „Papier, kamień, nożyce” – jednego z bardziej zaskakujących tytułów tej jesieni. Gotowi by zagrać w tę grę?
Któż z nas nie lubi wygrywać? Amelii Wright, bohaterce książki, na firmowej loterii trafia się szczęśliwy los – weekendowy pobyt w Szkocji w starym kościele. Postanawia go wykorzystać w ramach małżeńskiej terapii, bowiem jej związek powoli zaczyna się rozpadać. Jej mąż Adam od zawsze był pracoholikiem, a praca scenarzysty jest dla niego najważniejsza. Już na początku widać, że para kiepsko się ze sobą dogaduje, czemu musi się przysłuchiwać ich przeuroczy pies Bob. To zdecydowanie mój ulubiony bohater tej książki, chociaż należy do grona tych małomównych.
Pod przyjeździe na miejsce okazuje się, że jest ono położone na całkowitym odludziu, które tonie w śniegu. Amelia i Adam starają się jakoś sobie poradzić z niekorzystnymi warunkami, ale szybko okazuje się, że na miejscu nie są sami. Cały wyjazd zaczyna przypominać zabawę w kotka i myszkę, przy czym nasi bohaterowie zdecydowanie są na przegranej pozycji. Niecodzienne wydarzenia wydają się być dziełem ducha, jednak szybko okaże się, że jednak mamy do czynienia z bytem materialnym. Co wcale nie jest tak dobrą wiadomością, jak to może się wydawać.
Problemy małżeństwa Wrightów zostają nam opowiedziane zarówno przez kobietę jak i mężczyznę. Daje to ciekawy ogląd sytuacji, dzięki któremu wiemy, jak niektóre wydarzenia są odbierane przez każdą ze stron. To zawsze ciekawy zabieg, który mnie osobiście bardzo się podoba. Innym, interesującym elementem konstrukcji książki, są listy pisane przez żonę do męża w każdą rocznicę ślubu. To taki szybki skrót najważniejszych wydarzeń, który pozwala nam powoli odkrywać, co doprowadziło naszych bohaterów do miejsca, w którym właśnie się znaleźli.
Oryginalnym pomysłem jest także obdarowanie Adama prozopagnozją, co oznacza, że nie jest w stanie rozpoznać twarzy nawet bliskiej osoby, w tym własnej żony. To interesujący wątek, który jest nie tylko zaskakującym urozmaiceniem historii, ale również jednym z ważniejszych. Szybko okazuje się bowiem, że każdy z bohaterów kryje w sobie mnóstwo tajemnic, o których ich współmałżonek nie ma pojęcia. Wydawać by się mogło, że gdy wychodzą na jaw, obraz sytuacji staje się jaśniejszy. Nic jednak bardziej mylnego – każda nowa informacja sprawia, że wiemy coraz mniej.
Nie na darmo na okładce autorka określona została mianem „królowej zabójczych zwrotów akcji”, bowiem ta książka się prawie cała z nich składa. Gdy już wydaje nam się, że połączyliśmy kropki, okazuje się, że zostaliśmy całkowicie wywiedzeni w pole. Jest to coś, co wyjątkowo mocno cenię we współczesnej literaturze. Wydawać by się mogło, że wszystkie schematy są już tak ugrane, że nic nas nie może zaskoczyć, szczególnie jeśli czyta się około dwustu książek rocznie. A Alice Feeney, z właściwą sobie gracją, przychodzi cała na biało (bo w śniegu ;p) i dostarcza nam taką historię, że mucha nie siada. Zdecydowanie polecam się z nią zapoznać, będziecie zachwyceni podobnie jak ja!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału / dziękuję za egzemplarz do recenzji.