Zaczytana Madusia: „Pan Kołysanka” J.H. Markert – recenzja
Nie jestem fanką horrorów, szczególnie tych na dużym ekranie. Po „Egzorcyzmach Emily Rose” nie mogłam normalnie spać przez dłuższy czas, na większości krzyczałam, raz nawet ze strachu kopnęłam glanem siedzącego przede mną w kinie mężczyznę. Mam za to dziwną słabość do dziewczynki z Ringu, chociaż później bałam się odbierać telefony. Jeśli natomiast chodzi o książki, to zupełnie się u mnie nie sprawdzają. Nie robią na mnie absolutnie żadnego wrażenia, o budzeniu strachu już nie wspominając. Zwykle mnie po prostu nudzą, ale postanowiłam spróbować raz jeszcze i dałam szansę „Panu Kołysance”, obiecującemu, że długo po nim nie zasnę. Czy faktycznie tak było? Zapraszam na recenzję.
Już sama okładka wzbudziła we mnie skojarzenia z jedną z najpopularniejszych książek Kinga – monumentalnym „To”, które nie tak dawno temu przemęczyłam. Klimat jest dość podobny, u Markerta mamy stary tunel kolejowy, w którym ludzie ginąć na różne, dość makabryczne sposoby. Jest też obowiązkowy duszny klimat małego miasteczka, do którego po kilku latach wraca bohater wojenny odznaczony Purpurowym Sercem. On również skrywa swoje mroczne sekrety, dodatkowo przechodząc mocny zespół stresu pourazowego. Zamysł powieści jest naprawdę ciekawy, jednak z wykonaniem coś poszło nie tak.
Zupełnie nie wczułam się w akcję, wątki paranormalne jak właśnie tytułowy Pan Kołysanka, nie kupiły mnie wcale. Zamiast strachu czy napięcia, przez większość książki czułam głównie znudzenie. Była to również jedna z powieści, którą czytałam w wielu ratach, bowiem po prostu mnie usypiała. Tak mam właśnie z horrorami książkowymi, zawsze mnie usypiają i w ogóle nie budzą we mnie grozy. Być może moja wyobraźnia nie jest aż tak plastyczna, żebym to wszystko poczuła – chociaż to w sumie akurat jej zaleta, a nie wada.
Trochę brakowało mi spójności w tej historii, jakiegoś sensownego połączenia wątków. Motyw autobusu, w którym Pan Kołysanka zbierał różnych złoczyńców nie do końca do mnie przemówił, a wątek osób w śpiączce momentami trącił mocnym absurdem. Może to oczywiście wynikać z faktu, że ciężko było mi się skupić na całości historii, żebym mogła odpowiednio poskładać wszystko do kupy, ale zdarza mi się to na tyle rzadko, że jednak winą za to obarczam książkę.
„Pan Kołysanka” ma szansę spodobać się fanom horrorów, do mnie jednak zupełnie nie przemówił. Obiecanej grozy nie czułam, z zaśnięciem nie miałam absolutnie żadnych problemów, bo ta książka mocno się do tego przyczyniała. Niestety nie urzekła mnie ta historia wcale, a wcale, więc nie mogę jej polecić. Dla mnie „Pan Kołysanka” stał się kolejnym dowodem na to, że horrory to jednak powieści nie dla mnie. I chyba już więcej nie będę próbowała sobie udowadniać czegoś innego.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Harde./ dziękuję za egzemplarz do recenzji.