Książki

Zaczytana Madusia: „Perseidy” Ewa Przydryga – recenzja przedpremierowa

Długo się zbieram do tej recenzji. Długo za długo. Ciężko jednak wyrazić słowami to, co ta książka ze mną uczyniła w trakcie i po jej lekturze. Przez kilka tygodniu szukałam odpowiednich zdań, by chociaż spróbować wyrazić część emocji, które mną targały. Ostatnio mam szczęście do naprawdę dobrych książek, poruszających mnie dogłębnie i zostawiających ślad w moim serduszku – jednak takie arcydzieło jak „Perseidy” trafia się wyjątkowo rzadko. I chociaż będzie to niezwykle trudne – zapraszam na recenzję.

Pamiętacie „Równonoc”? Jeśli tak, to zapnijcie pasy, bo oto nadchodzą one: „Perseidy”! I są tak niezapomniane jak obłędne zjawisko na sierpniowym niebie, po którym książka otrzymała swoją nazwę. Jeśli myśleliście, że Ewa Przydryga wszystkie świetne pomysły już zrealizowała, to Was rozczaruję – „Perseidy” są bardziej mroczne i jeszcze mocniej tajemnicze od swojej poprzedniczki. Naprawdę brakuje mi słów, za pomocą których mogłabym wyrazić swój zachwyt i oczarowanie.

„Perseidy” to utkana ze strzępków wspomnień młodszej siostry historia życia Mileny, której to losy tak mocno utknęły mi w pamięci po lekturze „Równonocy”. Okazuje się jednak, że wtedy odkryliśmy zaledwie rąbek tajemnic dziewczyny, bolesnych wyborów, które przed nią stały i skrajnych uczuć, których doświadczała. Autorka zastosowała mój ulubiony zabieg – dostajemy dwie linie czasowe, gdzie obecnie młodsza siostra Mileny Justyna usiłuje dociec prawdy tamtych dni oraz wspomnieniową z punktu widzenia samej Mileny. Jest to doskonały przykład tego, jak na co dzień wyglądamy w oczach naszych bliskich, a co tak naprawdę targa nami w rzeczywistości. Jest to bolesna prawda, która daje mocno do myślenia przekładając się na nasz prywatny grunt – ile jest spraw, które nas męczą, bolą czy też radują, o których nasi bliscy nic nie wiedzą, bo wszystko dusimy w sobie. Milena, nie chcąc obarczać bliskich swoimi problemami, sama musiała sobie z nimi radzić, mimo iż chwilami było to ponad jej siły. Bardzo wtedy chciałam ją przytulić. Samotność to najgorsze uczucie, szczególnie gdy odczuwa się ją w tłumie.

Niewiele jest autorek, które potrafią tak skrupulatnie rozbudować warstwę emocjonalną swoich bohaterów. Ewa Przydryga ma jednak ten talent, który sprawia, że jej powieści aż kipią emocjonalnym blaskiem jak tytułowe Perseidy. Z jednej strony jest to zachwycający dar, bowiem pozwala tworzyć złożone, skomplikowane postacie, które na długo zapadają czytelnikom w pamięci. Z drugiej jednak strony to ogromna odpowiedzialność, bo czasem waga tego ładunku emocjonalnego może czytelnika przerosnąć. „Perseidy” skłaniają się mocno ku tej drugiej opcji – po ich lekturze nie da się zasnąć, tak mocno te wszystkie skumulowane wrażenia siadają wtedy na duszy. A jednocześnie nie da się ich odłożyć, żeby zrobić sobie przerwę w trakcie czytania. Ta historia wymaga opowiedzenia raz, a dobrze, bez żadnych niepotrzebnych przerywników. Trzeba ją chłonąć całą sobą, dać się wciągnąć w ten niepowtarzalny klimat, te duszne tajemnice, które coraz mocniej zacieśniają się nad bohaterami.

„Perseidy” nie są łatwą lekturą. Nie są też przyjemną, niektóre momenty aż budzą dreszcze i sprawiają, że mimo trzydziestostopniowego upału (czytałam ją na urlopie w ciepłej Malezji) dostaje się gęsiej skórki. Serio! Ta książka to emocjonalne tsunami, które idzie po swoje i nie bierze jeńców – jest genialna i niepowtarzalna. Ewa Przydryga ustawiła sobie samej tak wysoką poprzeczkę tym tytułem, że nie mam pojęcia, co będzie musiała napisać, żeby przeskoczyć doskonałość swojego najnowszego dzieła. Wiem za to jedno – „Perseidy” zostaną ze mną na długo. Premiera już jutro – nie wahajcie się i czytajcie. To będzie jeden z największych bestsellerów tego roku – zapamiętajcie moje słowa!

/*współpraca barterowa z Wydawnictwem Literackim/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *