
Zaczytana Madusia: „Wymarzona rodzina” Marcel Moss – recenzja
Z twórczością Marcela Mossa mam pewien problem. Jestem zachwycona książkami z cyklu Liceum Freuda, które zawsze czytam z wypiekami na twarzy, ale z innymi tytułami bywa już różnie. Raz lepiej, raz gorzej, niektóre nawet porzuciłam w trakcie czytania, bo zupełnie nie mnie kupiły. I dlatego też jego najnowsza powieść „Wymarzona rodzina” była dla mnie wielkim wyzwaniem, mimo iż thrillery inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, biorę w ciemno. Jakie wrażenia towarzyszyły mi podczas lektury i czy w ogóle mi się podobała – koniecznie czytajcie dalej!

Któż z nas swego czasu nie grywał namiętnie w Simsy? Genialna w swej prostocie gra, która podbiła pokolenia wielu graczy, nie miała porywającej fabuły czy grafiki, a mimo to potrafiłam z nią spędzać długie godziny. Wszystko dlatego, że umożliwiała nam stworzenie alternatywnego życia, którego byliśmy ciekawi albo którym sami chcielibyśmy żyć. Wypasiona chata, szybkie pieniądze i relacje międzyludzkie nawiązywane za pomocą jednego kliknięcia. Tak, można się w niej było zatracić.
Podobnie zrobiła bohaterka najnowszej książki Marcela Mossa „Wymarzona rodzina”, chociaż u niej poszło to zdecydowanie dalej. Aplikacja MyDreamFamily jest bowiem połączeniem niepowtarzalnej grywalności Simsów z uwaga…. Tinderem – możemy się w niej bowiem łączyć w pary z innymi ludźmi, którzy realnie siedzą po drugiej stronie ekranu. Oczywiście wszystko odbywa się anonimowo, ale można prowadzić ze sobą dialogi, a odważniejsi mogą też wysyłać zdjęcia czy rozmawiać przez telefon, przenosząc wirtualne relacje do prawdziwego świata. Brzmi bajecznie, więc co może pójść nie tak?
Otóż, można się wkręcić w grę tak mocno, że realne życie straci na znaczeniu do tego stopnia, że przestaje się odróżniać rzeczywistość od fikcji. Można zakochać się w swoim partnerze w grze, zupełnie ignorując prawdziwą drugą połówkę, która w prawdziwym świecie ma również swoje wady, przywary, których nie zauważa się w idealnej grze. Ale można też wyjść poza ramy gry i spotkać niebezpieczeństwo? Ano też można!
„Wymarzona rodzina” pokazuje nam, że czasem marzenia są niebezpieczne, szczególnie gdy dopuszczamy do nich kogoś kompletnie nam nieznanego. To ostrzeżenie przed tym, że nie możemy w ciemno ufać komuś po drugiej stronie ekranu, opierając się wyłącznie na tym, co o sobie opowiada. Nie ma czegoś takiego jak idealne życie, które rozpiszemy sobie w najdrobniejszych szczegółach i dopasujemy sobie wszystko tak, aby właśnie ten scenariusz się spełnił. Życie zawsze będzie nas zaskakiwać, a dzielenie go z drugą osobą będziemy wymagało zmierzenia się nie tylko z tym, co dobre, ale też z tym, co nie do końca nas zachwyca.
„Wymarzona rodzina” to doskonały thriller, który trzymał mnie w napięciu do ostatniej strony. Nie spodziewałam się takiego zakończenia i na pewno nie chcę wiedzieć, co było inspiracją do napisania takiej właśnie historii. Muszę przyznać, że mimo iż książka nie dotyczy Liceum Freuda, to bardzo mi się podobała, co mnie samą nieco zaskoczyło. A serio, wciągnęłam ją w jedno popołudnie, chociaż jej końcówkę dość długo musiałam trawić, bo mocno mną wstrząsnęła. Warto się zapoznać z tą historią, nie tylko jest to świetna rozrywka, ale też wyraźne ostrzeżenie, żeby uważać na siebie w świecie wirtualnym. Nigdy nie wiemy, kto czai się po drugiej stronie kabla.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Filia Mroczna Strona. /dziękuję za egzemplarz do recenzji.
