Książki

Zaczytana Madusia: „Mocno śpij” J.H. Markert – recenzja

Pozostając w temacie nadrabiania zaległości, przyznam się jeszcze dziś, że mam na swoim parapecie przy kanapie ustawione prawdziwe stosy hańby. Są one dla mnie szczególnie bolesnym wyrzutem sumienia, bowiem każda leżąca tam książka powinna się tu już dawno rozgościć, a ja ciągle odkładałam ją na później. Na początku jedną, później dwie, ewentualnie osiem – aż wreszcie powiedziałam „basta”! I dzisiaj zapraszam na recenzję pierwszej z nich, a zaczynam z naprawdę grubej rury – „Mocno śpij” J.H. Markerta to wyjątkowo mocny zawodnik. O wiele lepszy niż jego poprzedni „Pan Kołysanka”, który nie dostarczył mi zapowiadanych emocji. Tu było ich o wiele więcej!

J.H. Markert określany jest jako dziedzic Stephena Kinga, co akurat dla mnie jest słabą rekomendacją, bo żadna z kilku przeczytanych przeze mnie jego książek nie przypadła mi do gustu. Zupełnie inaczej rzecz ma się w stosunku do Markerta, bowiem poprzednia powieść „Pan Kołysanka” była naprawdę niezła, chociaż nie określiłabym jej mianem horroru. Był to dobry thriller psychologiczny, ale bez większych fajerwerków.

„Mocno śpij” to jednak zupełnie inna liga – zdecydowanie nie polecam jej czytać w samotności. Powiedziałabym nawet, że teraz jest na nią idealny moment – długie letnie wieczory rozproszą mrok, który kryje w sobie ta niezwykła historia. Toczy się w dwóch liniach czasowych, a teraźniejszość rozpoczyna się egzekucją wypełniającą wyrok kary śmierci na tajemniczym „Ojcu Ciszy”. Jego przydomek wziął się stąd, że od momentu aresztowania mężczyzna na wypowiedział ani jednego słowa – aż do tej deszczowej nocy, gdy tuż przed swoim odejściem wypowie zdanie, które uruchomi lawinę niewyjaśnionych zgonów. Brzmi to dość enigmatycznie, ale zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki, a śledztwo w tych sprawach stanie się osią całej opowieści. Nie brak w tej historii zaskakujących zwrotów akcji, dzięki którym książkę pochłania się z zapartym tchem. No, może nie do końca, czasem trzeba się zatrzymać, żeby ten oddech jednak złapać bądź po prostu uspokoić.

Główną bohaterką jest Tess Claiborne, pani detektyw, która nie dość, że musi się zmierzyć z zagadką tkwiącą w jej przeszłości, a powiązaną z tą sprawą, to dodatkowo jej córka zostanie porwana przez osobę naśladującą metody „Ojca Ciszy”. Jest to podwójnie niepokojące, szczególnie gdy okazuje się, że kluczem do rozwiązania zagadki może być jedyny ocalały chłopiec z masakry popełnionej w domu wspomnianego Ojca, a który obecnie przebywa w zakładzie psychiatrycznym.

Jeśli spodziewacie się tanich efektów i żerowania na najprostszych odruchach, to lektura „Mocno śpij” mocno Was rozczaruje. Groza w książce wynika z utrzymywania czytelnika w ciągłym napięciu i niepewności, z misternie tkanych sugestii i niedopowiedzeń. Z każdą kolejną stroną pogrążałam się w atmosferze narastającego lęku, który sprawiał, że najdrobniejszy niespodziewany dźwięk, powodował u mnie gwałtowne wzdrygnięcie. Jak jak lubię takie emocje w trakcie czytania – kiedy treść pochłania mnie do tego stopnia, że otoczenie przestaje mieć znaczenie, a ja sama w wyobraźni towarzyszę bohaterom w ich przygodach. Tutaj czekała mnie prawdziwa przeprawa, ale nie żałuję ani sekundy spędzonej na lekturze.

„Mocno śpij” jest wyjątkowo mocnym thrillerem, zostającym na długo w pamięci. To nie tylko dobra historia, ale (może i przede wszystkim) kawał bardzo mrocznego studium psychologicznego, dotykającego bolesnych tematów przemocy, traumy i milczenia. Na szczególne uznanie zasługuje ukazanie niezwykłych mechanizmów obronnych ludzkiej psychiki wobec dramatycznie trudnych doświadczeń – to wyszło Markertowi naprawdę doskonale. Nie jest to na pewno prosta ani też zbyt przyjemna książka, ale ta historia warta jest poznania. Zachęcam do lektury!

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Harde/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *