Zaczytana Madusia: „Gawra” Grzegorz Brudnik – recenzja
Grzegorz Brudnik nie obiecuje gruszek na wierzbie. Obiecał nową Łezkę szybko i słowa dotrzymał, bowiem po niecałych trzech miesiącach od premiery „Roty”, w księgarniach pojawiła się „Gawra”, dołączając do coraz szerszego grona książek utrzymanych w beskidzkich klimatach. W malowniczym Beskidzie Śląskim zbrodnie sprzed lat mają długie cienie, a charyzmatyczna inspektorka będzie miała tylko trzy dni, żeby odkryć wszystkie tajemnice. Będzie się działo, więc zapraszam na recenzję!

Są jeszcze na świecie tacy ludzie jak Przemek. Na pozór zwyczajny kierowca auta ciężarowego, słuchający w trakcie drogi audycji nieco zakręconego dziennikarza, który zamierza ujawnić tajemnicę zbrodni sprzed lat. I kiedy krótka przerwa uległa znacznemu przedłużeniu, a cisza w eterze zaczęła się niepokojąco przedłużać, ów nasz Przemek doszedł do wniosku, że dziennikarzowi stała się krzywda, bo sam wielokrotnie zapowiadał, że ktoś chce go uciszyć. I ten oto Przemek jedzie nocą na komisariat złożyć zawiadomienie o zaginięciu – nie wiem kogo, nie wie gdzie, ale ma przeczucie, że stało się coś złego. Większość popatrzyłaby na niego jak na wariata, ale trafił akurat na znudzonego policjanta, który chętnie przyjął od niego zeznania. Wiesiek, bo tak na imię ma policjant, dostaje zawału, a na teczce z zeznaniami zapisuje nazwisko Łezki, która czuje się w obowiązku, by zbadać sprawę dokładniej, skoro niejako dostała ją w spadku. Dostaje na to trzy dni. I zaczyna się zabawa.
Ten trochę przydługi wstęp rozgrywa się raptem na kilku pierwszych stronach powieści, ale niezwykle podoba mi się takie zarysowanie intrygi. Tym razem możemy obserwować współpracę Łezki z aspirantką Zofią Gniewosz, która przy ich pierwszym wspólnym spotkaniu, nie wiedząc jeszcze, że Łezka to Łezka, określiła ją mianem „starej rury”, co początkowo dość mocno wpłynęło na dynamikę ich relacji. I chyba podobała mi się ona bardziej niż ta z pierwszej części, gdy partnerem inspektorki był podkomisarz Michał Gazda. On akurat w tej historii zszedł na dalszy plan, ale tylko do czasu!
Tym razem poznajemy bliżej malownicze, acz niebezpieczne szlaki na Klimczok (plus tamtejsze piękne schronisko) i Przełęcz Łączecko, której osobiście akurat nie znam. Patrząc jednak, co tam się wyrabiało, to chyba nie spieszę się z zawarciem tej znajomości. A jak dodamy do tego wszystkiego krwiożerczego niedźwiedzia, obwinionego za śmierć młodej studentki w 2007 roku, to serio – odechciewa się spacerować po tych całych Beskidach. Szczególnie że nie są to jedyne ofiary – ginie też znany beskidzki włóczęga, słynący ze swoich pokojowych zamiarów, a jeden z turystów zostaje napadnięty! Coś niepokojącego zalęgło się w tej okolicy i raczej nie przemieszcza się to na czterech łapach. Zło zdecydowanie nie mieszka w gawrze.
Zresztą tytuł odkrywa w tej historii znaczącą rolę i często przewija się w samej książce. Gawra rozumiana jako bezpieczne miejsce stanie się największym dylematem Łezki – czy dalej ma w niej pozostać, dochodząc do siebie po zabiegu, czy jednak podejmie niebezpieczną grę ze znanym przeciwnikiem, który pozostaje nieuchwytny. Ta powieść toczy się na wielu poziomach, jest pełna ukrytych znaczeń i życiowych dylematów, wystawiających bohaterów na próby. Walka wewnętrzna Łezki ze swoim przeznaczeniem, że tak górnolotnie się wyrażę, to mój ulubiony wątek, który ciągle czeka na swoje rozwinięcie.
„Gawra” jest doskonałą kontynuacją, która poziomem w ogóle nie odbiera od pierwszego tomu. Historia jest dynamiczna, pełna zaskakujących zwrotów akcji, szybkich dialogów i ciętych ripost, których nie brakuje żadnego bohaterowi. Trochę mi tylko brakowało w niej Michała, do którego miałam słabość w „Rocie”, ale wiem, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I Łezka też nie, chociaż tym razem na kolejne jej przygody będziemy musieli poczekać nieco dłużej. Ale na pewno będzie warto!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Filia Mroczna Strona/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

		
		

