Jedzenie,  Kraków

Foodstockowa niedziela.

       Dzisiaj Kraków podzielił się na tych co biegają i na tych co jedzą. My oczywiście zaliczamy się do tej drugiej grupy, więc niemalże punktualnie w samo południe stawiliśmy się na Zabłociu, gdzie na starych pofabrycznych terenach, znajduje się klub \”Fabryka\”. W dniu dzisiejszym stał się on małym królestwem pysznego jedzenia, bowiem gościł w swoich progach szóstą już edycję festiwalu Foodstock- tym razem poświęconą w głównej mierze majowemu grillowaniu. Trochę martwiła mnie panująca za oknem aura, bowiem ciężko jednak grillować w strugach rzęsistego deszczu, który od kilku dni nie opuszcza Krakowa, ale dzisiaj, na szczęście, odpuścił i można było spokojnie wyruszyć na Zabłocie. No, prawie, bowiem z powodu maratonu dojazd do niego był szalenie utrudniony i trzeba było swoje odstać w korkach. Ale warto było. 🙂
Trzeba przyznać, że jak przyjechaliśmy, to tłoku zdecydowanie nie było, część wystawców dopiero się rozstawiała, delikatnie kropił deszczyk, więc większość przybyłych chowała się albo wewnątrz klubu albo pod parasolami ustawionymi przez organizatorów. Postanowiliśmy najpierw spróbować specjałów znajdujących się na zewnątrz, nauczeni doświadczeniem pierwszego naszego festiwalu, gdy kolejki były tak długie, że nie mieliśmy siły w nich stać. Z upływem czasu okazało się, iż była to idealna metoda, bowiem w niektórych miejscach kolejki były ogromne. Nie dziwiło nas to jednak, bowiem najdłużej trzeba było czekać przy stoiskach z burgerami. A były takie dwa- i oba przepyszne, chociaż różniące się od siebie znacznie. 😉
       Jako pierwsze odwiedziliśmy stoisko Moo Moo Steak & Burger Club, które serwowało pysznego burgera z sosem BBQ, a do którego ustawiała się największa kolejka. Na szczęście, na początku nie była za wielka i czekaliśmy raptem z pięć minut, w trakcie których odwiedziłam stoisko obok o zachęcającej nazwie Frytka Bar, co by stworzyć zestaw idealny. Tak zaopatrzeni rozsiedliśmy się pod parasolem i oddaliśmy konsumpcji. Burger był niesamowity, tak dobrego sosu BBQ nie jadłam nigdy wcześniej, wszystko doskonale się komponowało. Do tego przepyszne frytki z sosem andaluzyjskim- idealne śniadanie, nie ma co. 😉
Frytka Bar. 🙂
kubeczek fryteczek. <3
burger omnomnom.
idealny zestaw śniadaniowy.
stoisko Moo Moo Steack & Burger Club tuż po godzinie 12.
kolejka do burgerów godzinę później.
       Po zaspokojeniu pierwszego głodu poszliśmy za ciosem i obskoczyliśmy kolejne stoiska na zasadzie- jedno siedzi i zajmuje miejsce przy stoliku, a drugie tupta i bierze to co mu się podoba. W ten sposób nabyliśmy jeszcze jednego burgera (tutaj już czekania było więcej, ale mieli dobry system dystrybucji- każdy dostawał numerek i wyczytywali, jak tylko danie było gotowe, przez co nie tworzyły się straszne kolejki), tym razem z kurczakiem od KGB- Krakowski Grillowany Burger. Warto było na niego czekać- mięso było niesamowicie delikatne, doskonale przyprawione, a przede wszystkim – wizualnie prezentował się wspaniale.
        Ostatnimi czasy w Krakowie bardzo popularne stały się przeróżne budki z jedzeniem, często także mobilne, ale opcja roweru chyba pojawiła się po raz pierwszy. Sam ten fakt mnie zaintrygował, a jeszcze jak się dowiedziałam, że specjalizują się w kuchni włoskiej, to zdecydowanie musiałam ich odwiedzić. Po Prostu Rower, bo tak się nazywają, prezentował się pięknie, obsługę miał bardzo miłą, a smakował wybornie. Do spróbowania wybrałam piadinę z farszem bakłażanowo-mięsnym, charakteryzującą się dość specyficznym smakiem, zwłaszcza ten bakłażan robił dobrą robotę.
niestety ciężko było sfotografować rower w całości.
prezencja może nie najlepsza, ale smak zdecydowanie tak.
       Bardzo ciekawe stoisko miała restauracja Etnika. Tak wielkiego wyboru dawno nie widziałam, aż ciężko było się zdecydować na jakąś rzecz. Koniec końców, Tomek wziął sobie szaszłyka z kurczakiem i morelą i salsą meksykańską. Całość sprawiała bardzo dobre wrażenie i smakowała całkiem nieźle. Trzeba jednak przyznać, że wybraliśmy opcję taką najbanalniejszą niemalże z całego asortymentu, bowiem Etnika kusiła małżami, nadziewanymi ziemniaczkami czy grillowanym rabarbarem. Na wszystko jednak nie starczyłoby nam miejsca w brzuchach, a chcieliśmy jeszcze zahaczyć o kilka stanowisk. 
       Ostatnią rzeczą, jakiej spróbowaliśmy na zewnątrz, była koreańska kuchnia z restauracji Oriental spoon. Nigdy wcześniej jej nie próbowałam, więc ucięłam sobie krótką rozmowę z paniami obsługującymi, które były tak miłe i opowiedziały mi o każdej z potraw. Połowy oczywiście nie byłam w stanie powtórzyć, ale zachęciły mnie do wzięcia aż dwóch dań- jednym był kolejny szaszłyk z kurczaczkiem i bardzo dobrym sosem, a drugim były grillowane warzywa zawinięte w świeżego ogórka, z jeszcze lepszym sosem. O dziwo, ich smak najbardziej utkwił mi w pamięci. 
orientalna łyżeczka i przemiłe panie.
warzywka. <3
szaszłyk wydanie drugie.
       Wewnątrz klubu postawiliśmy, na pierwszy ogień, na klasykę w naszym wydaniu, czyli Hamsa hummus bar, o którym już kiedyś pisałam. Mamy ogromny sentyment do tego miejsca, dlatego musieliśmy spróbować chociaż jednej potrawy. Oczywiście, Hamsa zaprezentowała swój wysoki poziom i kolejny szaszłyk, tym razem ze śliwką i migdałami, wylądował w naszych brzuchach. 
stoisko Hamsy, jakość nieco słabsza, bo ciemno wewnątrz było.
szaszłyk wersja trzecia- nieco nietypowa.
       Nasyceni dużą ilością mięsa stwierdziliśmy, że czas na coś lżejszego i zainteresowaliśmy się bliżej stoiskiem Bonjour Cava. Z nazwy myśleliśmy, iż będą tutaj same słodkości, ale nic bardziej mylnego – dostaliśmy tutaj przepyszną sałatkę z grillowanego kurczaka, gruszki i prażonych migdałów, a także bardzo dobrą tartę z łososiem, suszonymi pomidorami, szpinakiem i kiełkami rzodkiewki. Wszystko prezentowało się i smakowało naprawdę wybornie, aczkolwiek mieliśmy już lekki problem ze zjedzeniem. A przed nami jeszcze był deser. 
nasz stoliczek w Fabryce.
       Nad deserem się chwilę zastanawialiśmy, ale doszliśmy do wniosku, że coś zjeść wypada. A jak Tomek ujrzał wśród wielu ciast tartę snickersową z m&msami, to już wiadomym się stało, że deser jednak będzie. I był. Absolutnie fantastyczny. La Baguette, bo taką nazwę nosi piekarnia, która podała takie cudo, zaskarbiła sobie naszą sympatię i głosy, bowiem na koniec można na specjalnie przygotowanej karcie wybrać wystawcę, który zaprezentował najlepsze potrawy. Do tarty dobraliśmy sobie kawę od Makiato i wyszedł nam idealny zestaw na zakończenie tej ogromnej orgii żywieniowej. 😉
pan od kawy robił wielkie wrażenie na kobietach. 😉
       Trzeba przyznać, że dzisiejszy Foodstock zdobył nasze serduszka i wypełnił nasze brzuchy na cały dzień, bowiem pisząc tą notkę teraz, jedyne co jeszcze w siebie byliśmy w stanie wtłoczyć – to herbatka miętowa. 😉 Bardzo podoba mi się jego idea, można w jednym miejscu poznać kilkanaście świetnych knajp, o których czasem nawet się nie słyszało. Po tej edycji przybyło nam kilka kolejnych miejsc, do których koniecznie musimy iść, zapoznać się bliżej z ich ofertą. O czym pewnie także w swoim czasie napiszę. 🙂

~~Madusia.

30 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *