Podróże

Chorwacja pod żaglami: zachód słońca na Dugim Otoku.

       Ależ ten ostatni tydzień dał nam popalić, a przecież powroty z wakacji same w sobie nie są łatwe. Już droga powrotna nas przygotowywała do warunków w Polsce, bo takiej ulewy jaką przeżyliśmy na autostradzie w Chorwacji to jeszcze w życiu swym nie spotkałam. A w Krakowie nie było lepiej, bo padało przez kilka dni bez przerwy. I zrobiło się cholernie zimno, aż kaloryfery zaczęły grzać, co mnie bardzo cieszy, bo naszym świntuchom strasznie marzły łapki i uszka. Ale nie będę pisała elaboratów o tym, jak bardzo nie znoszę jesieni (a mogłabym się tutaj nieźle rozpisać), tylko zajmiemy się dzisiaj czymś o wiele przyjemniejszym. Miałam w planach napisanie notki o Varazdinie, który był przez dwadzieścia lat stolicą Chorwacji, ale stwierdziłam, że zdecydowanie potrzeba nam teraz słońca, więc skupimy się na jego niesamowitym spektaklu, które nam zaprezentowało na chorwackim Dugim Otoku. 🙂

         Żeglowanie ma sporo plusów, zaś jednym z nich jest fakt, że można zacumować w miejscach, gdzie nie zawsze da się radę dojechać samochodem. A nawet jak się da, to zwykle nie bardzo się chce. Tak właśnie jest w przypadku zatoczki na Dugim Otoku, gdzie zatrzymaliśmy się pewnego pięknego popołudnia. Znajduje się ona już niemalże na samym końcu wyspy, nieopodal latarni morskiej Veli Rat i tuż obok plaży Sakarun (teraz już ją łatwo znajdziecie na mapie). Niestety w oglądaniu perfekcyjnego zachodu słońca z naszej łódki przeszkadzał nam kawałek lądu i w związku z tym musieliśmy wpakować się radośnie na ponton i powiosłować do brzegu. 😉
nasza zacna łajba. 🙂
       Jak widać na powyższym zdjęciu, zatoczkę od morza oddzielał zaledwie taki wąski kawałek lądu, który zafundował nam naprawdę przepiękne widoki. Blask zachodzącego słońca genialnie oświetlał skały, z których w większości był zbudowany ten cypel, przez co chwilami nie wiedziałam w którą stronę mam patrzeć. 😉 To co działo się na lądzie i to co działo się na wodzie było w równym stopniu prawdziwym cudem. 🙂

       Ale wiadomo, że głównym bohaterem naszej wycieczki był zachód słońca. Śmiałam się, że z Włochami w tle, bo dalej za morzem to właśnie już one są. 😉 Niestety, nie dało się ich dojrzeć. 😉 Za to co innego przykuwało wzrok. Sporo już zachodów słońca w swoim życiu widziałam, ale za każdym razem utwierdzam się w tym, że są one absolutnie niepowtarzalne. Nie ma dwóch takich samych i nawet jeśli są podobne, to zawsze inaczej je odbieram. Duże znaczenie ma też miejsce i towarzystwo, w jakim je podziwiam. Tutaj wszystko było idealne i perfekcyjne. 🙂

moje ulubione towarzystwo do oglądania zachodów słońca. i wschodów też. 😉
       We wrześniu w Chorwacji po zachodzie słońca błyskawicznie robi się zimno, dlatego musieliśmy bardzo szybko wrócić na ponton i dopłynąć do łódki. Przez to trochę mniej mogłam się zachwycać tym, co działo się już po zachodzie, bo dopiero wówczas niebo zaczęło przyjmować niesamowite barwy. Mieniło się takimi odcieniami, jakich jeszcze nigdy na nim nie widziałam, ale na szczęście, z pontonu i łódki też mogłam je w miarę spokojnie obfotografować. 😉

       Niesamowity wieczór, nieprawdaż? Do tego wyobraźcie sobie jak wyglądały późniejsze chwile – cisza (bo właściwie zostaliśmy w zatoczce w trzy jachty), lekki szum fal (wtedy, bo po kilku godzinach sytuacja się totalnie zmieniła, ale o tym będzie zdecydowanie osobna opowieść) i bezchmurne niebo z milionami gwiazd nad głową. Pierwszy raz aż tak wyraźnie widziałam na własne oczy Drogę Mleczną. Dla takich chwil warto żyć, naprawdę. 🙂 I nawet naszemu flamingowi się całkiem podobało, bo uśmiechał się pod nosem. ;p

~~Madusia.

24 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *