Podróże

Chorwackie opowieści: jak dobrze nam zdobyć czasem górę w przerwie od żeglowania. ;)

        Już prawie połowa lutego, czas szybko biegnie i bardzo dobrze, bo dzięki temu coraz bliżej do wiosny. Zdecydowanie mam dość zimy, zimna i tej strasznej krakowskiej szarości. I dlatego dzisiaj postanowiłam odpocząć nieco od hiszpańskich opowieści i przenieść się w trochę inne rejony. 😉 Ale też będzie ciepło (i to bardziej niż w listopadowej Hiszpanii) i też będą ładne widoczki, chociaż wiatraków brak. Za to w następnej notce (chyba że wreszcie trzasnę odkładaną bardzo w czasie recenzję) będzie ich pod dostatkiem. Dzisiaj jednak skupimy się na Chorwacji, gdzie w zeszłym roku znów żeglowaliśmy we wrześniu. I tak jakoś się złożyło, że to właśnie tam zdobyliśmy nasz jedyny szczyt, bo jakoś nie po drodze nam było w góry. I to właśnie o tej szalonej wyprawie będzie ta opowieść. 😉 
       Cała przygoda miała miejsce na małej chorwackiej wyspie Iž, gdzie dopłynęliśmy na nocleg. Późno jeszcze nie było, więc nasze wędrownicze dusze postanowiły wyruszyć na mały spacer. Początkowym planem wcale nie było najwyższe wzniesienie wyspy, tylko mały kościółek św. Roka, widziany z zatoczki w miasteczku Veli Iž. Ruszyliśmy przed siebie, idąc głównie asfaltową drogą. Niestety nie mogliśmy go znaleźć i szliśmy tak kilkanaście minut podziwiając widoki dookoła siebie. A te były naprawdę niezłe, bo z każdej strony były doskonale widoczne sąsiednie wyspy i wysepki. 
szczyt widoczny w tle po lewej. 😉
mapa wyspy
       Po kilkunastu minutach spaceru musieliśmy się posiłkować mapą w telefonie, bo przecież aż tyle nie mogła trwać droga do kościółka. I faktycznie, tyle nie mogła, bo minęliśmy go dobre kilka minut wcześniej. Przed nami jednak kusząco prezentował się szczyt i doszliśmy do wniosku, że skoro w tym roku nie byliśmy ani razu w górach to może chociaż tutaj nam się uda coś zdobyć. I ruszyliśmy dalej przed siebie, w pewnym momencie skręcając jednak z głównej drogi prosto w chaszcze. 😉

       Wejście było bardzo kamieniste, właściwie nie wiodła tędy żadna konkretna ścieżka, należało po prostu iść przed siebie w górę. I tak właśnie uczyniliśmy, kierując się na flagę, która znajdowała się na szczycie o pięknie brzmiącej nazwie Korinjak. Wnosi się on na zawrotną wysokość 168 metrów nad poziomem morza i był to nasz pierwszy szczyt, który właśnie od tego poziomu morza zdobywaliśmy. Warto było – widoki naprawdę roztaczały się z niego nieziemskie. I jeszcze ta piękna chorwacka flaga. <3
       Schodzić postanowiliśmy z drugiej strony, która okazała się być tą właściwą, bowiem tutaj wiodła wyznaczona ścieżka, która też była zdecydowanie przyjemniejsza do chodzenia. 😉 Wracając nią trafiliśmy też do poszukiwanego przez nas kościółka, który jednak po szczycie nie zrobił wcale wielkiego wrażenia. 😉

       Jak widać nie była to jakaś szalona wyprawa, nie były to Tatry czy szczyt z Korony Gór Polski, ale zawsze warto się wybrać na taki spacer. 😉 Widoki z góry zawsze są olśniewające, zwłaszcza w Chorwacji i tym razem też tak było. Później, już na jachcie, mogliśmy natomiast podziwiać niesamowite chmury, który wyglądały tak jakby chciały nas pochłonąć w całości, na szczęście nic takiego się teraz nie wydarzyło. Aczkolwiek podczas tego rejsu pogoda płatała nam wiele różnych figli, o których też Wam kiedyś napiszę. 😉 A na razie trzymacie się ciepło, jeszcze półtora miesiąca do wiosny! 
~~Madusia.

31 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *