Książki

Zaczytana Madusia: „Zmory przeszłości” Ann Cleeves – recenzja przedpremierowa

Niedzielne popołudnie to ten najtrudniejszy moment w tygodniu, gdy staramy się przeciągać każdą godzinę, żeby poniedziałek nie nadszedł zbyt szybko. Jednak nie tym razem – wprost odliczam dni do środy, bo jest to dzień, w którym wprost zasypią nas świetne tytuły. Wśród nich znajdzie się także książka Ann Cleeves „Zmory przeszłości”. Autorkę uwielbiam za rewelacyjną sagę szetlandzką, więc ciekawiło mnie czy jej nowa powieść dorównuje klimatem swoim poprzednikom. Otóż nie – i, o dziwo, nie jest to jej wada!

„Zmory przeszłości” zdecydowanie nie mają klimatu sagi szetlandzkiej, nie mają także sympatycznego głównego bohatera, którego lubimy od pierwszego wejrzenia. Lizzie Bartholomew w początkowych rozdziałach książki zdecydowanie mi nie podeszła – nie poczułam z nią wspólnego flow. Nie do końca łapałam się też w liniach czasowych, bo chwilami dość dziwnie się przeplatały, zaciemniając nieco obraz całej książki. Szczególnie dziwnie się czułam, czytając opis z tyłu okładki, a później skonfrontowałam go z treścią – zupełnie mi się to nie pokrywało, ale to już kwestia moich oczekiwań. Trochę wygórowanych, nie ukrywam. 😉

W miarę rozwoju akcji, dostajemy w końcu – nie, nie odpowiedzi – tylko jeszcze więcej pytań. Książka jest pełna sekretów, w których można się nieco pogubić, ale nie martwicie się – absolutnie wszystko ma sens i składa się w kompletną całość. Mam wrażenie, że na koniec niektóre pomniejsze wątki nie doczekały się rozwiązania, ale może mi coś umknęło, bo jednak książkę czytałam w trakcie opieki nad Gustawem po zabiegach (o czym możecie się więcej dowiedzieć na moim Instagramie) i co dwie linijki zerkałam czy nie rozwala sobie szwów (bo wyjęcie przyszytego drenu zajęło mu kilkanaście godzin). Nie umniejsza to jednak faktu, że „Zmory przeszłości” czytało mi się dobrze, bo pomogły mi przetrwać ten trudny czas.

Jak już wspomniałam, dużo tu sekretów, każdy kolejny prowadzi do dwóch następnych, wątki się mieszają i zapętlają, a w środku tkwi biedna Lizzie, która nie miała łatwego życia. Jej przeszłość, jej problemy są ważnym aspektem książki i cieszy mnie, że takie wątki są coraz częściej poruszane w literaturze niekoniecznie bardzo poważnej. Dużo czasu poświęcone jest problemom z rodziną (a raczej głównie jej brakiem), przemocy, narkotykom itp. Dzięki temu tło powieści jest bardzo mocno zarysowane, chociaż niektóre kwestie poruszają się w sferze domysłów, opowiadane są półsłówkami. Takie zabiegi tworzą też dobrą historię.

„Zmowy przeszłości” zdecydowanie nie są sagą szetlandzką i nie ma co tu robić porównań. Nowa książka Ann Cleeves jest jednak warta uwagi – czyta się ją dobrze, sekrety i zagadki budzą w nas szybko duszę odkrywcy – sama bawiłam się w odgadywanie co się stanie dalej i zwykle nie trafiałam. A to świadczy na duży plus książki, bo jednak przy tej ilości różnych powieści, które czytam, dość ciężko mnie zaskoczyć. A „Zmory przeszłości” zaskakiwały mnie niejeden raz. Pozwólcie, żeby i Was też zaskoczyły!

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *