Książki

Zaczytana Madusia: „Doktórka od familoków” Magdalena Majcher – recenzja przedpremierowa

Są takie tytuły i tacy autorzy, którzy w ciemno gwarantują, że nie będę żałowała sięgnięcia po lekturę. Kiedy tylko ujrzałam „Doktórkę od familoków” wiedziałam, że jest to książka, którą koniecznie muszę przeczytać. Dzięki uprzejmości wydawnictwa W.A.B. otrzymałam egzemplarz przedpremierowy, który pochłonęłam jednym tchem i po kilkudniowym przetrawieniu treści, przychodzę do Was w tę śnieżną marcową niedzielę z recenzją. Czy nowa książka Magdaleny Majcher spełniła moje (wygórowane, nie ukrywam) oczekiwania? Przekonajcie się sami!


Czy ktoś z Was słyszał historię o ołowianych dzieciach? Czy wiecie czym jest ołowica i dlaczego jest tak groźna? Czy czytaliście kiedyś o doktor Jolancie Wadowskiej-Król? Podejrzewam, że Wasze odpowiedzi w większości będą negatywne. Przed lekturą Doktórki wpadł kiedyś w moje ręce reportaż zatytułowany „Ołowiane dzieci”, ale przyznam szczerze, że szybko zarzuciłam jego lekturę, bo tak bardzo mnie przerażał. Okazuje się, że najbardziej przerażające scenariusze pisze samo życie.

„Doktórka od familoków” jest właśnie taką niewiarygodną historią, którą napisało samo życie. Lata siedemdziesiąte, Szopienice, dzielnica Katowic – to miejsce, gdzie w ciszy rozgrywa się dramat, o którym nikt nie ma pojęcia. Może słyszeliście te historie, jeśli wywodzicie się z tamtej okolicy. Ja pochodzę z Częstochowy, która administracyjnie znajduje się w województwie śląskim, ale z prawdziwym Śląskiem nie ma absolutnie nic wspólnego. No, poza słowem „doktórka”, bo zawsze się tak u mnie mówiło na panią doktor, która zajmowała się mną od dziecka. To niewiele.

Historia Katowic jest mi nieznana, niby wiedziałam o mieszczących się tam różnych Hutach, ale o hucie ołowiu nie słyszałam. Z lektury książki dowiaduję się jednak, że działała wyjątkowo prężnie, że wszystko było podporządkowane wyrabianiu norm produkcji, że tak naprawdę życie jednostki niewiele się liczyło. Ważny był tylko PLAN i jego realizacja.

I nagle pojawia się ona – doktor Jolanta Wadowska – Król, pracująca w szopienickiej przychodni. To ona jako pierwsza zaczyna się zastanawiać czemu większość dzieci, które do niej trafiają cierpią na niedokrwistość, dlaczego rozwijają się wolniej od rówieśników z innych miast, dlaczego rejonowa szkoła specjalna jest przepełniona. Niektóre z dzieci trafiają do szpitala, gdzie na jednego z nich, Januszka, zwróciła uwagę profesor Hager-Małecka i odkryła, że chłopiec choruje na ołowicę – chorobę zawodową hutników pracujących przy odlewie ołowiu. Ale to przecież niemożliwe! Jak? Skąd? Dlaczego? Pracownicy są testowani, gdy stężenie ołowiu w ich organizmie jest zbyt duże, zostają przesuwani na inne stanowiska, żeby wyniki się poprawiły. Ale dzieci? Przecież nikt nie testuje dzieci! A może właśnie ktoś powinien?


I tak zaczyna się ta niewiarygodna historia – dwie kobiety (przepraszam, właściwie trzy, bo jeszcze jest Wiesia Wilczek, pielęgniarka, która staje się prawą ręką doktor Król – Królowej, jak ją nazywają na dzielnicy) na własną rękę zabierają się do przebadania wybranej grupy dzieci. Wyjątkowo mocne wrażenie zrobił na mnie cytat, będący dobrym podsumowaniem czekającej je pracy: „Z uwagi na to, że chłopiec mieszka w bezpośrednim sąsiedztwie huty ołowiu, musimy działać po cichu i ostrożnie. […] Wyobraża sobie pani reakcję władz, gdybyśmy zarzuciły państwowej hucie, że truje dzieci? To nie przejdzie, nie w tym kraju, nie w tym systemie, tutaj propaganda sukcesu działa na ogromną skalę, a każdemu, kto twierdzi, że Polska Rzeczpospolita Ludowa nie jest krajem miodem i mlekiem płynącym, od razu przykleja się łatkę wroga ojczyny i oskarża go o podburzanie ludu. Dlatego przyjechałam do pani osobiście z prośbą o pomoc”. To brzmi jak zapowiedź ciężkiej pracy, bez praktycznie żadnego wsparcia, ale doktor Wadowska-Król bierze to wszystko na swoje barki. I Wiesi, nie zapominajmy o niej, też odegrała tutaj swoją rolę.

Nie będę opisywała całej historii, bo wiem, że sami po nią sięgniecie, więc napiszę tylko, że Magdalena Majcher popełniła, moim zdaniem, swoją najlepszą książkę. Poprzez zastosowanie dwutorowej opowieści mamy możliwość wglądu w samą doktor Król, ale także w zwyczajną matkę, żonę hutnika – Helenę, dzięki której możemy spojrzeć na całą historię z drugiej strony. Tej nieświadomej, nierozumiejącej tego, co i dlaczego się dzieje, dla której troska o własne dzieci jest najważniejsza. To także mocny atut tej książki. Ale najważniejszy w jej powstaniu jest fakt, że autorka była w kontakcie z bohaterką swojej książki, nazywanej później Matką Boską Szopienicką. Dzięki temu klimat tamtych czasów jest tak doskonale oddany, sprawia, że podczas czytania mamy wrażenie, jakbyśmy dosłownie byli obok.

Czy mam jakieś zarzuty do książki? Tak! Jeden najważniejszy – jest zdecydowanie za krótka, chociaż dzięki takiemu skondensowaniu, wywiera jeszcze mocniejsze wrażenie. To na pewno jeden z moich faworytów na tegoroczną książkę roku. Musicie koniecznie zapoznać się z tą zapomnianą historią Naprawdę warto! Premiera 08.03.2023 – idealny prezent na Dzień Kobiet!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B./ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *