Zaczytana Madusia: „Dewajtis” Maria Rodziewiczówna – recenzja
Czy książka napisana jeszcze w XIX wieku może się spodobać obecnemu czytelnikowi? Takie pytanie zadałam sobie przed lekturą wznowienia jednej z najpopularniejszych książek Marii Rodziewiczówny. Czy „Dewajtis” w XXI wieku może zachwycić? Czy jest to książka na tyle uniwersalna, że pomimo tylu lat od jej napisania, współczesny czytacz odnajdzie w niej coś dla siebie? Odpowiedzi na te pytanie odnajdziecie poniżej. 😉
„Dewajtis” powstał na fali nurtu pozytywistycznego i te wpływy są wyjątkowo mocno widoczne. W latach szkolnych literatura z tamtego okresu była jedną z mniej lubianych przeze mnie, głównie kojarzyła mi się ze smutnymi nowelkami i monumentalnym dziełem Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”, gdzie opisy przyrody potrafiły wykończyć nawet najbardziej wytrwałych czytelników.
Tytułowy Dewajtis to olbrzymi, stary dąb stojący na pięknej polanie. Jest to jedyne miejsce wytchnienia dla wiecznie cichego i smutnego Marka Czertwana, który nosi na swoich barkach cały ciężar świata, jak to ma najczęściej miejsce w przypadku pozytywistycznych bohaterów. Jego zachowanie bywa drażniące, ponieważ chłopak w ogóle nie walczy o siebie, przyjmuje na siebie wszystkie ciosy, jakie padają na jego głowę i CIĄGLE milczy. Jak mnie to milczenie doprowadzało do szału podczas lektury, grrrr.
Marek milczy i w tej nieznośnej ciszy pracuje. Jak ta mała mróweczka zbiera ziarnko do ziarnka i powoli odzyskuje należny mu majątek, który ojciec w spadku podzielił między swoje dzieci i drugą żonę. Ojciec też pozostawił mu niewdzięczne zdanie – pilnowanie bogatego majątku, który od dwudziestu lat czeka na swojego dziedzica. Nikt nie spodziewa się jego pojawienia, tym większe zaskoczenie, gdy przychodzi list z informacją, że się odnalazł. A właściwie odnalazła i niedługo przyjedzie na Żmudź. I wtedy wszystko ulegnie zmianie.
„Dewajtis” nie ma zbyt skomplikowanej fabuły, jest typową książką swoich czasów. Mimo tego, byłam zaskoczona podczas lektury – ba! – wzruszyłam się do łez, co ostatnio praktycznie mi się nie zdarza. A jednak „Dewajtis” tego dokonał i już za to należy mu się wysoka ocena.
Uważam, że „Dewajtis”, po ponad stu trzydziestu lat od jego powstania, ciągle ma w sobie moc. Chwilami język bywa niezrozumiały, ale nie jest to zbyt wielką przeszkodą w jego odbiorze. Smutny Marek jest bohaterem, który daje się koniec końców lubić, na co spory wpływ ma dziedziczka zza oceanu – Irenka Orwidówna. Jest ona powiewem świeżości, nie tylko w zaściankowej Żmudzi, ale także w literaturze. To ten czas, gdy zaczynają się pojawiać wyraźnie zarysowane postacie samodzielne myślących silnych kobiet i Irena jest idealną przedstawicielką tego trendu. Dzięki niej życie Marka, całej okolicy, a także los czytelnika staje się coraz jaśniejszy i przyjemniejszy. Każdy mężczyzna powinien mieć taką swoją Irenkę.
„Dewajtis” to świetna lektura i dobra rozrywka – warto po nią sięgnąć, nawet jeśli nie jest to współczesna i lekka książka. Kiedyś opisy przyrody mnie irytowały, dziś po wielu latach i jeszcze większej ilości przeczytanych powieści, jestem w stanie obiektywnie je docenić. I chociaż czasem dalej mi się dłużą, to teraz wiem, że to one tworzą niepowtarzalny klimat pozytywistycznych powieści.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Replika/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.