Zaczytana Madusia: „Sztuczny miód” Sabina Waszut – recenzja przedpremierowa
Pierwszy niedzielny kącik recenzji rozpoczynam tytułem, który ma sporą szansę, aby znaleźć się na liście najlepszych książek tego roku! Tak, wiem, jest dopiero połowa stycznia, a ja już rozpłynęłam się w zachwycie, oczarowałam ciepłem na pozór zwyczajnej historii i wzruszyłam do łez jej zakończeniem. To wszystko (i wiele więcej!) kryje w sobie „Sztuczny miód” – opowieść ze Śląska Sabiny Waszut, a ja dzisiaj zapraszam Was na moją przedpremierową opinię.
„Sztuczny miód” to powieść, której nie potrafiłam (a przede wszystkim, nie chciałam!) odłożyć. Od pierwszych stron przesiąknęłam niepowtarzalnym nastrojem górnego Śląska na samym początku lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Na fali karnawału solidarności w narodzie zapanował niesamowity klimat, gdy szarość PRLu rozświetlała rozkwitająca w ludziach nadzieja – na zmianę, na coś lepszego.
W tym właśnie okresie poznajemy życie dwóch kobiet, które łączy wspólna praca w katowickim szpitalu na stanowisku pielęgniarek, ale dzieli cała reszta. Marylka jest prawdziwą śląską dziołchą – ma męża górnika, ojca górnika, dorastającego syna i małą córeczkę. Mimo iż nie musi pracować (wszak na Śląsku zawód górnika cieszy się największą estymą i mnóstwem przywilejów z tym związanych) lubi swoją pracę i swoich pacjentów. Jednym z jej zmartwień jest działalność męża w Solidarności i syn, którego bardzo mocno ciągnie właśnie w tę stronę.
Przeciwieństwem Marylki jest druga z bohaterek – Baśka, uważająca się za kobietę nowoczesną. Ona również nie narzeka na swój los, ale jej mąż znajduje się po przeciwnej stronie barykady, pracując w Milicji Obywatelskiej. Baśka ma prawie dorosłą córkę, zapatrzoną w ojca jak w obrazek i dużo wolnego czasu, który lubi spędzać ze znajomymi z pracy.
Akcja książki podzielona jest na miesięczne rozdziały – rozpoczyna się w grudniu 1980 roku i kończy dokładnie rok później, kilka dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Historia, przemiany polityczne, zmiany nastrojów są tłem, na którym rozgrywają się życiowe dramaty obu kobiet. Autorka w niezwykle subtelny sposób splata różne wątki, tkając niby zwyczajne, a jednak tak skomplikowane losy bohaterek.
Dla wielu rodzin to był trudny czas, gdy najbliżsi stawali po przeciwnych stronach barykady (w przenośni, ale bardzo często dosłownie).Sabina Waszut opowiada o wyjątkowo wyraźnych podziałach, o dramatycznych wyborach, o decyzjach, które należało podejmować bez chwili wahania. „Sztuczny miód” ma za zadanie uświadomić nam, czytelnikom, że nie wszystko było czarno-białe, że z góry narzucona rola niekoniecznie była tą, którą chciało się odgrywać, ale czasem po prostu nie było innego wyjścia.
W obliczu największego zła, ale także w codziennych wyborach można kierować się własną wygodą, wyłącznie swoim interesem, lecz są też tacy ludzie, dla których dobro ogółu jest ważniejsze od samego siebie. Czasem proste wydarzenia, pierwsze nieśmiałe uczucie potrafi zmienić sposób myślenia i wywrócić do góry nogami cały system wartości, wpajany od dziecka. Różni są ludzie, różne są wybory i zdecydowanie nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Czasami odwagą jest pozornie błahe wysłanie listu czy zrobienie fotografii. Życie nie zawsze musi wymagać od nas heroizmu, by znaleźć w sobie i innych siłę do zmian i przeciwstawienia się szeroko pojętemu złu.
„Sztuczny miód” to dla mnie powieść doskonała i kompletna – na tych kilkuset stronach (ach, chętnie przytuliłabym ich znacznie więcej do serduszka) znalazłam wszystko, czego wymagam od książki, która zostanie ze mną na długo i którą będę polecała najbliższym (co już robię od piątku, gdyż to w czwartkową noc skończyłam ją czytać). Polubiłam obie bohaterki (ba! mimo różnic, obie po prostu są dobre, każda na swój sposób, ale odbieram je niezwykle pozytywnie) i pokochałam tło historii (Katowice lat osiemdziesiątych, klimat PRLu, wszechobecne kolejki i trud życia) zarysowane w tak plastyczny sposób, że miałam wrażenie, że jakbym osobiście gniotła się w przepełnionych autobusach czy po ciężkim dniu pracy przerabiała dziecięcą sukienkę. A przede wszystkim poczułam całą sobą ten niepowtarzalny klimat, który osobiście znam tylko z rodzinnych opowieści, gdy stojąc w kolejkach z mamą domagałam się „kebachy”, której nie bardzo można było wtedy dostać. Co ciekawe, moja miłość do kiełbasy dotyczyła wyłącznie czasów epoki słuszne już minionej.
Na koniec, mogę z czystym sumieniem napisać już teraz – „Sztuczny miód” to jedna z tych tegorocznych książek wartych przeczytania. Jeśli, tak jak ja, pokochaliście w zeszłym roku „Doktórkę od famiolków” Magdaleny Majcher – to tutaj odnajdziecie to samo ciepło, które otuli Wasze serduszka w te styczniowe wieczory Premiera tego cuda już 24 stycznia – koniecznie zapiszcie sobie tę datę i biegnijcie wtedy do księgarni. Na pewno nie będziecie żałować tych wspólnie spędzonych chwil. „Sztuczny miód” to prawdziwe złoto, a nie żaden tombak!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.