Zaczytana Madusia: „W mojej rodzinie każdy kogoś zabił” Benjamin Stevenson – recenzja
Ależ to był długi i męczący tydzień, dłużył mi się straszliwie, a dzisiaj obudziłam się z myślą, że już sobota, także moje rozczarowanie sięgnęło zenitu, gdy musiałam iść do pracy. Na szczęście nadszedł weekend, a w perspektywie majaczy już majówka, więc nie ma co narzekać. Przychodzę dziś z nieco zaległą recenzją, bo chciałam wstrzelić się jeszcze przedpremierowo, ale koniec końców opóźniłam się o dwa dni. W środę swoją premierę miał wyjątkowo oryginalny kryminał o intrygującym tytule „W mojej rodzinie każdy kogoś zabił”. I z gołębiem na okładce. A cóż wyszło z tego połączenia? Koniecznie czytajcie dalej.
Książka reklamowana jest jako „dowcipna wariacja na temat klasycznej powieści kryminalnej” i myślę, że jest to całkiem zgrabne sformułowanie. Trzeba przyznać, że koncepcja jest oryginalna – mamy tu wszechwiedzącego narratora, będącego zarazem głównym bohaterem, który opowiada nam całą historię. I to opowiada ją w sposób niezwykle bezpośredni, często zwracając się bezpośrednio do czytelnika. Pomysł jest ciekawy, wykonanie niezłe, ale mnie jakoś ten koncept nie chwycił za serduszko. Bardzo długo nie mogłam się przyzwyczaić do sposobu narracji, nie kupowałam tych wszystkich przemądrzałych wrzutek naszego narratora-bohatera. Ale ja już stara jestem i cenię sobie klasyczne narracje.
I niestety sposób przedstawienia tej historii wpłynął mocno na mój odbiór. Nie mogłam dać się porwać tym wszystkim zaskakującym wydarzeniom, które spotykają bohaterów na nietypowym zjeździe rodzinnym, podczas którego świętują powrót jednego z członków z więzienia. Którego dodatkowo wsadził do niego brat, co mocno rzutuje na jego relacje z despotyczną matką. Trzeba jednak przyznać, że paleta bohaterów jest niezwykle barwna, prawie każda postać jest bardzo charakterystyczna i ciekawie rozrysowana, dzięki czemu historia naprawdę może wciągnąć.
Mamy tutaj trochę zagadkę zamkniętego pokoju, bowiem rodzina nagle zostaje uwięziona w górskim ośrodku narciarskim z powodu potężnej śnieżycy. Taki żywioł ma oczywiście przemożebny wpływ na psychikę i zachowania bohaterów, którzy w obliczu sił natury i jej bezwzględności ujawniają swoje prawdziwe, głęboko skrywane oblicza. Mimo iż historia ma sporo różnych wątków, to jest bardzo spójna i co najważniejsze – zaskakująca.
Jako krakuska z wyboru nie mogę nie docenić okładowego gołębia, który odgrywa w tej historii naprawdę wyjątkowo ważną rolę. To także jeden z ciekawszych i oryginalniejszych wątków, co na pewno zwiększa atrakcyjność historii. Naprawdę wszystko byłoby cudowne, gdyby nie ten irytujący narrator. I bardzo mi szkoda, że tak mocno wpłynął na moją ocenę całości, bo w przypadku innego przedstawienia historii, piałabym z zachwytów nad świetnością książki. A tak – historia jest całkiem dobra, warto po nią sięgnąć, jeśli cenicie nietypowe podejście do narracji. U mnie się nie sprawdziła.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B./ dziękuję za egzemplarz do recenzji.