Zaczytana Madusia: „Mokosz. Bogini mokrej ziemi” Anna Sokalska – recenzja
Czasem trafia w nasze ręce zupełnie niepozorna książeczka, która w trakcie lektury oczaruje nas i zawładnie naszymi myślami na długi czas. W moim przypadku stało się tak z ostatnią książką Anny Sokalskiej. „Mokosz. Bogini mokrej ziemi” na pozór ma niczym niewyróżniającą się okładkę, bowiem dopiero z bliska widać jak niezmiernie jest dopracowana. A pomiędzy nimi tkwi boleśnie prawdziwa opowieść o kobiecości, która na długo pozostanie w Waszych serduszkach. Opis z tyłu książki zupełnie nie oddaje emocji, z jakimi musimy się mierzyć podczas lektury. Zapraszam do recenzji!
„Mokosz” od pierwszych stron wprowadza nas w niecodzienny nastrój. Tak lirycznego, wysublimowanego języka dawno nie spotkałam, początkowo mnie irytował, ale później weszłam całkowicie w jego rytm. A właściwie dałam się mu porwać, bo momentami aż ciężko było mi się oderwać od kolejnych słów, szczególnie w momentach opowieści snutej przez główną bohaterkę – Elenę.
Spotykamy ją w kuchni, w trakcie przesłuchania przez prokuratora, Mariana Borysa. Staje się ona podejrzaną w sprawie śmierci jej męża, którego ciało zostało odnalezione w ich ogrodzie, tuż u stóp posąg bogini Mokoszy. Choć wydaje nam się to dziwne, to Elena później dostarczy nam wytłumaczenia pochodzenia posągu – tragicznie i porażająco smutnego.
Cała powieść ocieka smutkiem, trochę zahaczając nawet o oniryzm, który ostatnio polubiłam. Myślałam, że dawno temu wyrosłam z takich historii, że nie ma już we mnie miejsca na taką eksplozję emocji, którą funduje nam Sokalska. Jakże się myliłam!
Sprawa śmierci męża Eleny jest wyłącznie osią, spoiwem całej historii, ale na pewno nie jest wątkiem dominującym. Jest nim powolne odkrywanie losów kobiety, wydarzeń, które doprowadziły ją do miejsca, w którym obecnie się znalazła. Jest to niezwykły zapis odkrywania świadomości własnej drogi, pogodzenia się ze sprawami na które nie mamy wpływu i przede wszystkim – dojścia do porozumienia z samą sobą. To prawdziwy pean ku chwale kobiecości, choć skupia się w dużym stopniu na trapiących nas bolączkach. Podoba mi się wplecenie dwóch wątków, które są niezbyt popularne w literaturze, nie są one zbyt piękne, a przecież część z nas zmaga się z tymi dolegliwościami co miesiąc. To temat bolesnych miesiączek i endometriozy, które jest prawdziwym cierpieniem, a często jest lekceważona. Często siła kobiet tkwi właśnie w tym radzeniu sobie z bólem, ukrywaniu go, bo przecież tyle spraw i rzeczy trzeba ogarnąć. Podobają mi się też rozważania dotyczące patriarchatu i roli społecznych narzuconych przez wieki na mężczyzn i kobiety. Zaskakująco wiele poważnych i trudnych tematów zostaje tu poruszonych, a każdy z nich jest tak boleśnie prawdziwy. Nie spotkałam jeszcze takiej książki i cieszę się, że ta wpadła mi w ręce, dając tyle emocji do przetrawienia i tematów do przemyślenia. Nie jest to jednak książka, która spodoba się każdemu, myślę, że trzeba na nią znaleźć odpowiedni moment, a nie traktować jak kolejny thriller z motywami mitologii słowiańskiej, bo na pewno się rozczarujecie. „Mokosz” to zdecydowanie coś więcej.
„Mokosz” to jedna z takich książek, które przypominają mi, że gdzieś ciągle drzemią we mnie ogromne pokłady czułości i delikatności, których na co dzień nie widać. To książka, która porusza głęboko ukryte w nas pokłady wrażliwości i gra na nich jak na niebiańskiej harfie. A melodia rozbrzmiewa cicho, acz dosadnie.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Świat książki/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.