Zaczytana Madusia: „Koniec opowieści” A. J. Finn – recenzja
Czy świetne zakończenie może zmienić ocenę bardzo nudnej książki? Ewentualnie czy bardzo dobra powieść z fatalnym i przewidywalnym zakończeniem może odebrać radość wcześniejszych stron? Do takich rozmyślań zmusiła mnie ostatnia głośna premiera nowej książki A.J. Finna i wyjątkowo mocne mieszane odczucia, które się przy niej pojawiły. Czy „Koniec opowieści” trafi do grona moich tegorocznych zachwytów? Czy raczej zakopię go głęboko w swej pamięci, żeby nigdy więcej do niej nie powrócić? Koniecznie czytajcie dalej!
A. J. Finn swoją „Kobietą w oknie” zamieszał dość mocno kilka lat temu w książkowym świecie. Opinie były przeróżne, od skrajnie niskich aż po same zachwyty. Ja osobiście znalazłam się w tym drugim gronie, mnie klimat tej książki kupił, podobała mi się ta powolna akcja, to budowanie napięcia. Było to ciekawe doświadczenie, więc w przypadku jego drugiej powieści miałam spore oczekiwania.
I w sumie początek nie był taki zły – mgliste San Francisco, zafascynowana kryminałami Nicky Hunter, która przyjeżdża do swojego ulubionego autora, Sebastiana Trappa, by napisać historię jego życia. Brzmi jak spełnienie marzeń, jednak na miejscu okazuje się, że praca przebiega zupełnie inaczej niż Nicky sobie to wyobrażała. Spotkanie z idolem zamiast wyjaśnień, podrzuca coraz więcej i więcej pytań. Ciężko opowiadać historię, składającą się jedynie z okruchów wydarzeń. Nicky nie ma lekko. Rodzina Sebastiana, jego córka, nowa żona, była żona – te kobiety cały czas się przewijają, chwilami stając się również głównymi postaciami. Czasem aż ciężko się połapać.
Dodatkowo Sebastian dźwiga na ramionach ciężar tragedii sprzed dwudziestu lat, gdy zaginęła jego pierwsza żona wraz z synem. Mimo upływu tak wielu lat zagadka ich zniknięcia nie została wyjaśniona, a Sebastian cały czas jest posądzany o to, że to na pewno jego sprawka. W rodzinie jest to temat tabu, mało kto chce o nim rozmawiać, więc Nicky porusza się mocno po omacku. A sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, gdy po wielkiej imprezie w domu Trappów w stawie zostanie znalezione ciało, a zaginiony syn z zaświatów zacznie się kontaktować ze swoją siostrą – Madeleine. Istny kocioł, w którym wrze coraz bardziej z każdą stroną.
Mam jednak duży problem z „Końcem opowieści” – przez większość stron jest po prostu śmiertelnie nudna. Owszem, wiedziałam, że Finn tak właśnie pisze, że rozwija powoli całą intrygę, plecie ją misternie, ukrywając ją zręcznie między słowami, ale jednak bez przesady. Książka do cienkich nie należy, to prawie 500 stron wydanych wyjątkowo małym druczkiem (co bardzo szanuję, bo marginesy na pół strony i interlinia półtora smucą mnie ogromnie), z których dopiero kilkadziesiąt ostatnich ma jakąś dynamikę. Przyznam się szczerze, że jak na to, że zwykle książki czytam szybko (a szczególnie, gdy mnie wciągną), to „Koniec opowieści” męczyłam ponad dwa tygodnie. Jak na mnie to dramat.
Tylko! Jest jedna kwestia, która nie pozwala mi jednoznacznie negatywnie ocenić tej lektury. Otóż zakończenie jest porywające, wyjaśnienia sprawiają, że szczęka opada do podłogi i siedzisz z takim wielkim „oooo” i znakiem zapytania wymalowanym na twarzy, ponieważ (powołując się na naszego obecnego wieszcza narodowego): „jak do tego doszło, nie wiem”. Jest zaskoczenie, jest niedowierzanie, później nadchodzi moment refleksji i szukania podpowiedzi w treści, które wskazywałyby na takie właśnie zakończenie.
I właśnie dzięki niemu mam mieszane uczucia, bo jednak nudziłam się jak mops przez większość czasu, ale dla tego zakończenia warto było się przemęczyć. Niestety, nawet ono nie wpłynie na jakiś wyjątkowy mój zachwyt nad „Końcem opowieści”. Uważam, że autor zdecydowanie przeciągnął fabułę i wyszło to na niekorzyść całej historii. A szkoda, bo koncept był całkiem niezły i można było z niego stworzyć naprawdę porywającą historię. Nie tym razem jednak.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B./ dziękuję za egzemplarz do recenzji.