Zaczytana Madusia: „Nasi przyjaciele na wsi” Gary Shteyngart – recenzja
Nie był to dobry weekend, oj nie. Jakieś przeziębienie mi się przypałętało i skutecznie odebrało mi wszystkie siły oraz chęci do działania. A jeszcze dodatkowo tak jakoś mi wyszło, że na ten czas zostawiłam sobie recenzje książek, które nie przekonały mnie do siebie. Wczoraj trochę narzekałam i dzisiaj wracam w podobnym tonie, chociaż lektura jest zupełnie inna. „Nasi przyjaciele na wsi” to kolejna propozycja od wydawnictwa Filtry i pierwsza, która mnie nie zachwyciła, mimo ogromnego potencjału. A cóż takiego napisał Gary Shteyngart, że się nie dogadaliśmy – czytajcie koniecznie dalej!
Wszyscy doskonale pamiętamy pandemiczne czasy, gdy na samym początku dominował strach i niepewność, więc dla zwiększenia bezpieczeństwa prawie cały świat zamknął się w domach. Bohaterowie książki „Nasi przyjaciele na wsi” mieli trochę więcej szczęścia – rosyjski imigrant o żydowskich korzeniach, Sasha Senderovsky, zaprosił do swojej małej kolonii wolnostojących domków swoich przyjaciół i znajomych. Mimo iż liczebnie nie była to wielka grupa (raptem kilka osób), to nie można jej odmówić różnorodności – zarówno pod względem wieku, wykształcenia czy popularności i zamożności. Wydaje się, że będzie to niezwykle wybuchowa mieszanka, ale konfliktów jest tu zaskakująco mało.
Z upływem czasu i przymusowej izolacji bohaterowie stają się coraz bardziej bierni (czego doskonałym przykładem jest wątek żony Saszy z pewnym znanym Aktorem, przez duże A) i znudzeni. Wydaje się, że w obecnej sytuacji mają wszystko, znajdują się w większym gronie, nie ograniczają ich tylko cztery smutne ściany, mogą spacerować beztrosko po okolicy i cieszyć się z życia. A mimo to są przeraźliwie samotni, a więzi międzyludzkie przybierają chwilami zaskakujące wcielenia.
Widać, że autor opierał się mocno na Czechowie, ale także na najsłynniejszym dziele Boccaccio, czego jasnym przykładem jest jedna z bohaterek nazywająca się Dee Cameron. Ale nie mamy tu za wiele opowieści, dominuje nuda, co sprawia, że czytelnik chwilami też daje się jej porwać. Niby czytało się ją całkiem dobrze, ale jednak byłam w trakcie lektury znudzona. A tego jednak nie szukam podczas czytania książek.
Ważnym wątkiem, który przewija się w książce, jest kwestia rasy. Bohaterowie Shteyngarta mają przeróżne pochodzenie, wyjątkowo mocno mieszane, sprawiające że poza bramami posiadłości nie czuję się zbyt bezpiecznie. Jest to bowiem czas, gdy Ameryka wrze po pewnym zabójstwie dokonanym przez policjanta i różne skrajności dochodzą do głosy. Te wydarzenia są jednak daleko od naszych bohaterów, chociaż część z nich doskonale rozumie obecne nastroje.
„Nasi przyjaciele na wsi” to na pewno interesujące studium człowieka w epoce pandemii, gdy do głosu zostają dopuszczone tkwiące w nim głęboko demony. To lektura zmuszająca do myślenia, zadająca dużo pytań o kwestie nie tylko bieżące, ale również ostateczne i metafizyczne. To niezwykła opowieść o więzach międzyludzkich, o sile zazdrości, a także o odchodzeniu na własnych warunkach. I chociaż to wszystko brzmi niesamowicie interesująco, to ja niestety nie kupiłam tego klimatu.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Filtry/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.