
Zaczytana Madusia: „Zraniony stół” Laura Martínez Belli – recenzja przedpremierowa
Majówka w tym roku nas rozpieszcza. Pogodowo jest bajka, nawet udało mi się otworzyć tegoroczny sezon rowerowy pierwszą drobną wyprawą. Czytelniczo jest naprawdę doskonale, a przecież jeszcze nie wjechały zapowiedzi. Dzięki uprzejmości wydawnictw, kilka tytułów miałam możliwość przeczytać przedpremierowo i dzisiaj przybywam z pierwszą z takich właśnie recenzji. A zaczynam mocno zaskakującą powieścią „Zraniony stół” Laury Martínez Belli, której osią jest niesamowity obraz Fridy Kahlo o takiej właśnie nazwie. Zapraszam na recenzję!

Fridę Kahlo i jej niepowtarzalny wizerunek kojarzy praktycznie każdy – nawet jeśli nie zna jej nazwiska, to charakterystyczne brwi budzą jednoznaczne skojarzenia. Na kanwie jej życia powstało mnóstwo powieści, bardziej czy mniej biograficznych, ale to co napisała Laura Martínez Belli jest czymś absolutnie wyjątkowym. Ostatnio coraz częściej pojawia się w literaturze motyw budowania głównego wątku o jedno konkretne dzieło danego artysty, ale moim skromnym zdaniem, „Zraniony stół” to jeden z oryginalniejszych przykładów takich historii.
Niesamowitym zamysłem jest połączenie barwnego życia meksykańskiej artystki z mocno kontrastującym życiem radzieckiej urzędniczki Olgi. Całkowicie inne życiorysy, inne charaktery, zupełnie inny świat, ale łączy je jedno – ogromna pasja do malarstwa. Ciężki los Fridy nie odebrał jej zdolności tworzenia, nawet leżąc przykuta do łóżka, po kolejnej z operacji, tworzyła swoje autoportrety przeglądając się w lustrze zawieszonym na suficie. Jej pasja życia była legendarna, podobnie jak jej szaleńcza miłość do Diega Rivery, kolejnego ze słynnych meksykańskich artystów. Było to uczucie równie destrukcyjne jak jej choroba, ale nie wyobrażała sobie życia bez niego, choć trudnych momentów między nimi nie brakowało. Pokłosiem jednego z nich, gdy Frida przyłapała go w sytuacji sam na sam ze swoją siostrą, jest właśnie tytułowy „Zraniony stół” – hipnotyzujące dzieło, stworzone jako wyraz emocji targających zdradzoną kobietą.
I właśnie to dzieło staje się łącznikiem między Fridą, a Olgą, gdy trafia do Moskwy na wystawę dzieł meksykańskich artystów ku chwale systemu, obecnie słusznie już minionego. Olga, nasza radziecka bohaterka, wiedzie bezbarwne smutne życie, wyczekując powrotu zaginionego na wojnie męża. Matka dziewczyny rozbudziła w niej pasję do tworzenia, gdyż jej zdaniem sztuka nie powinna nikomu podlegać i Olga też właśnie taka powinna być. Niestety, czasy w których przyszło jej żyć, zupełnie temu nie sprzyjały i dziewczyna poddała się swojemu nijakiemu losowi. Aż do momentu, gdy z dalekiego Meksyku przybył „Zraniony stół” – wystarczył jeden rzut oka, żeby Olga wyczuła w twórcy bratnią duszę. I odtąd losy obrazu, losy Fridy splotły się z jej własnym życiem, tworząc naprawdę niesamowitą historię.
Trudno jest mi znaleźć słowa, które wyraziłyby mój wachlarz emocji, który przetaczał się przeze mnie w trakcie lektury. Doświadczenia Fridy, jej cierpienie, jej wytrzymałość, radość życia – to były wyjątkowe fragmenty. Autorka ustami artystki funduje czytelnikom ogrom materiału do przemyśleń, chwilami są one mocno egzystencjalne, momentami nieco przegadane i wydumane, ale razem tworzą coś naprawdę niepowtarzalnego. Zestawienie dwóch, tak mocno kontrastujących ze sobą kobiet, pozwala na wyraźne podkreślenie różnic, ale też odnalezienie części wspólnych. Chęć posiadania dzieci, twórczość artystyczna, odwaga do bycia sobą w niesprzyjających czasach i warunkach, oraz, pewnie najważniejsza, potrzeba miłości. „Zraniony stół” ukazuje nam różne oblicza tego uczucia, każde na swój sposób piękne i jednocześnie bolesne. To jeden z tych tytułów, który skończyłam czytać w środku nocy ocierając mocno wilgotne oczy, gdy ostatnie strony powieści sprawiły, że pojawiły się w nich łzy.
Cieszę się, że zaczęłam maj tak piękną literaturą. „Zraniony stół” to historia, która mocno dotyka najczulszych stron kobiecej duszy, to prawdziwy pean na jej cześć. Nie jest to historia łatwa, chwilami bywa mocno nieprzyjemna, ale rozbudzająca głęboko skrywane emocje, szczególnie te, do których nie chcemy się przyznawać w codziennym życiu. Jednocześnie jest to książka przepełniona nadzieją, bowiem tytułowy obraz zaginął siedemdziesiąt lat temu w trakcie warszawskiej wystawy i do tej pory nie został odnaleziony. Może gdzieś to niezwykłe malowidło, na drewnianej desce, czeka aż ktoś je odkryje. Oby!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Kobiece / dziękuję za egzemplarz do recenzji.
