Książki

Zaczytana Madusia: „Koniec mapy” S. J. Lorenc – recenzja

Czytając około dwustu książek rocznie coraz trudniej o zaskoczenia. Pewne tematy i motywy są już mocno zgrane, niektóre mechanizmy od razu same się nasuwają, przez co rozwiązywanie zagadek nie bawi mnie tak bardzo jak kiedyś. Mimo to, ciągle zdarzają się tacy autorzy, których wyobraźnia podsuwa niecodzienne historie i przygody, które wciągają od pierwszych stron i trzymają w napięciu do samego zakończenia. Takich właśnie emocji dostarczyła mi książka S.J. Lorenca „Koniec mapy”, której recenzję dzisiaj dla Was przygotowałam.

Morskie rejsy jachtem mają swoją specyfikę – na ograniczonej, najczęściej małej powierzchni gromadzi się ekipa kilku, kilkunastu osób, które są zdane tylko na siebie. Nie jest źle, gdy się znają, chociaż takie wyprawy są prawdziwym testerem znajomości, ale często dzieje się tak, że jest to grupa całkowicie obcych sobie osób. To zwykle rodzi problemy, bo przecież ludzie są różni, mają inne charaktery, swoje przywary, a na jachcie nie bardzo jest się gdzie schować czy kogoś przez cały czas unikać. Sama przeżyłam dwa takie rejsy – jeden na Mazurach, gdzie na szczęście nocowaliśmy na lądzie, a drugi na Bałtyku, gdy płynęliśmy kilka dni bez przerwy. Zwłaszcza ta druga opcja jest niesamowitym sprawdzianem dla własnego charakteru i nie każdy jest w stanie podołać takiemu wyzwaniu.

I właśnie na takim morskim rejsie spotyka się ósemka bohaterów „Końca mapy”. I nie jest to zwyczajna wyprawa, nie pływają sobie radośnie po ciepłym morzu sycąc się pięknymi widokami i świecącym beztrosko słoneczkiem – nie, tu mamy do czynienia ze znacznie grubszą wyprawą po Oceanie Arktycznym. Co prawda na brak słońca nie będzie narzekań, trwa bowiem dzień polarny, gdy praktycznie cały czas jest jasno. A to także nie jest najlepsza opcja, mocno zakłóca to prawidłowe funkcjonowanie człowieka, czego świadkami będziemy w trakcie lektury.

Na jachcie o pięknie brzmiącej „Moskwa” spotkamy całą plejadę przeróżnych charakterów i relacji międzyludzkich, dzięki czemu akcja toczy się wartko i nie ma czasu na nudę. Ciekawie śledzi się rozwój bohaterów, ich przemianę w miarę upływu rejsu i piętrzących się problemów, których nie brak od samego początku. Wyobraźnia autora nie ma granic, co zdecydowanie przekłada się na naprawdę szaloną fabułę, która chwilami zakrawa o przesadę, ale bawiłam się przy niej wybornie. Dawno się tak nie bawiłam przy lekturze, chociaż wybuchałam śmiechem w miejscach, które niekoniecznie w założeniu miały go budzić.

Ale co najciekawsze – sam rejs to tylko część fabuły, bo mamy tu jeszcze drugi wątek. I to ten zdecydowanie bardziej pokręcony. Nasi bohaterowie w trakcie swojego pływania są zmuszeni do zacumowania przy rosyjskiej stacji badawczej, mieszczącej się w dawnym radzieckim mieście, a służącej obecnie głównie jako atrakcja turystyczna. Jednak od pewnego czasu są tam prowadzone prace nad ożywianiem zamrożonych mikroorganizmów sprzed tysięcy lat, co samo w sobie brzmi jak idealny przepis na katastrofę, która oczywiście się wydarza. I robi się naprawdę gorąco, akcja szybko się rozkręca i jest naprawdę szalona. I wiecie co – kupiłam to bez zastanowienia!

„Koniec mapy” to doskonała przygoda, o ile nie potraktuje się jej zbyt poważnie. Część opisanych wydarzeń jest mocno od czapy, ale dostarcza rozrywki prima sort. Cieszę się, że są jeszcze tacy autorzy jak S.J. Lorenc, którzy potrafią się bawić i tworzyć totalnie odjechane historie, które wciągają jak najlepsze thrillery. A scena z białym niedźwiedziem na pomoście to prawdziwy majstersztyk – pewnie w założeniu miała być tragiczna, ale ja uśmiałam się na niej do łez. Szczerze polecam, nie będziecie się nudzić w trakcie lektury. „Koniec mapy” wart jest każdej minuty poświęconego mu czasu.

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Mięta dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *