
Zaczytana Madusia: „Willa” Rachel Hawkins – recenzja
Mamy to! Dotrwaliśmy do piątku i oto nadszedł on – weekend! Prognozy pogody szaleją, temperatura skacze jak szalona, więc nie ma co ryzykować, tylko bezpieczniej zostać w domku i czytać. Tak przynajmniej wygląda mój plan, chociaż na pewno znajdzie się w nim miejsce na finały Wimbledonu, które śledzę z zapartym tchem. Na razie zaczął się drugi męski półfinał, ale zanim przepadnę w nim całkowicie, to przygotowała na dzisiaj zacną recenzję. „Willa” Rachel Hawkins to idealna propozycja na letnie wieczory. Zapraszam na lekturę!

Słoneczne Włochy, piękna i tajemnicza willa położona na uboczu wydają się być idealnym miejscem do spędzenia wakacji życia. Taki beztroski czas na pewno przyda się Emily, która zdecydowanie potrzebuje przerwy od życia. Przytłoczona nerwowym rozwodem z mężem, domagającym się części dochodów z pisanych przez nią książek, ma problem z napisaniem kolejnej części cosy kryminałów i najchętniej po prostu zniknęłaby na długi czas. Z niespodziewaną pomocą przychodzi jej przyjaciółka z dzieciństwa, Chess, obecnie wzięta autorka bestsellerów dotyczących stylu życia, która zwykle nie ma dla niej czasu. Gdy jednak rzuca pomysł wspólnej wyprawy do włoskiej Umbrii, płacąc za wszystko, Emily spontaniczne i zaskakująco dla wszystkich, wyraża zgodę na to szaleństwo. Na miejscu okazuje się, że jednak nie wszystko jest takie proste jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
Na Willi ciąży piętno niewyjaśnionych okoliczności śmierci młodego, dobrze zapowiadającego się gitarzysty Pierca Sheldona, który spędzał w niej lato w 1974 roku na zaproszenie okrytego złą sławą gwiazdora rocka Noela Gordona. Pierce przyjechał tam wraz ze swoją młodziutką dziewczyną Mari i jej przyrodnią siostrą Larą. Wszyscy pochodzili z artystycznego środowiska, co w latach siedemdziesiątych oznaczało, że pozwalali sobie na zbyt wiele, a do życia podchodzili wyjątkowo beztrosko. Tajemnice tamtego lata poznajemy ze pośrednictwem opowieści Mari, którą to miejsce natchnęło do napisania jednego z najlepszych horrorów wszechczasów, a jej siostrę do stworzenia absolutnie doskonałej płyty muzycznej. Co takie przeżyły, jakie emocje nimi targały, że znalazły swoje odzwierciedlenie w tak różnych dziełach? Myślę, że ta historia pochłonie Was bez reszty.
„Willa” czaruje niesamowitym klimatem, plastyczne opisy i przeżycia głównych bohaterów sprawiają, iż ma się wrażenie towarzyszenia we wszystkich opisywanych wydarzeniach. Opowieść Mari jest dla mnie prawdziwym majstersztykiem, czułam w niej mocno rockowy klimat (nasuwały mi się najlepsze skojarzenia z „Daisy Jones and The Six”, którą to historię wielbię miłością szczerą i bezgraniczną), który porywał i wciągał bez litości. Szalone lata siedemdziesiąte są doskonale widoczne w stylu życia, dominującym tamtego lata w willi, gdy alkohol lał się strumieniami, narkotyki były na wyciągnięcie dłoni, a swobodne zachowania były na porządku dziennym. I nocnym.
Jeśli jednak spodziewacie się lekkiej i przyjemnej lektury, to możecie poczuć się mocno zawiedzeni. Jest mocno psychologicznie, a rozterki głównych bohaterek dotyczą chwilami naprawdę trudnych tematów. Emily, odkrywając powoli tajemnice tamtego lata, czuje się mocno zainspirowana, by napisać książkę zupełnie inną niż do tej pory. Projekt ten pochłania ją do tego stopnia, że zupełnie traci dla niego głowę, a Chess nie lubi, kiedy ktoś odsuwa ją na drugi plan. Relacje między kobietami nie należą do najzdrowszych, a w miarę upływu pobytu we Włoszech, komplikują się coraz bardziej i bardziej. Aż zrobi się naprawdę dziwnie. W przypadku tej historii mam wrażenie, że im dalej, tym gorzej – zupełnie jakby autorka straciła serce do dwóch przyjaciółek i przez to wyobraźnia ją mocno poniosła. A szkoda.
„Willa” to książka wyjątkowo klimatyczna, która kupiła mnie totalnie, acz nie w całości. Lato 1974 roku to jedna z lepszych historii, którą przeczytałam w tym roku – tak cudownie mroczna, fascynująco zła z zaskakującymi zwrotami akcji. Miodzio po prostu! I gdyby tylko zakończenie nie sprawiało wrażenia niechlujnie napisanego na kolanie, to byłabym oczarowana i sławiłabym książkę po kres swoich lat. Niestety! Zakończenie mnie zawiodło, ta historia zasługiwała na zdecydowanie więcej. Ale dla samego wątku Mari i tak warto sięgnąć po tę lekturę. Naprawdę warto, bo będziecie żałować, że ta opowieść nie zagościła w Waszym życiu.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B./ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
