
Zaczytana Madusia: „Księga czarownic” Deborah Harkness – recenzja
Dzięki obecnej modzie na perfekcyjnie dopracowane wznowienia, sięgam po książki, które wcześniej nie bardzo znajdowały się w kręgu moich zainteresowań. Tak właśnie było w przypadku pierwszego tomu trylogii autorstwa Deborah Harkness, wznowionej ostatnio przez wydawnictwo MAG. „Księga czarownic”, dzięki swojej twardej oprawie i barwnym brzegom, zachwyca i olśniewa, ale czy za pięknym wyglądem idzie równie dobre wnętrze? Zapraszam na recenzję!

Uwielbiam, gdy książka zachwyca mnie na wstępie swoim przecudnym wydaniem, a później okazuje się, że zawartość jest jeszcze piękniejsza. Te ponad siedemset stron dość drobnego druku pochłonęłam w jeden dzień, nie mogąc rozstać z bohaterami, którzy… wyjątkowo mocno działali mi na nerwy. Taki paradoks zafundowała mi „Księga czarownic”.
Jest to doskonałe połączenie tego, co ostatnio zaskakująco wysoko sobie cenię w dobrych lekturach – wplecione wątki historyczne, a do tego nutka fantastyki i romans, chociaż ten ostatni tak zdecydowanie najmniej. I tu przyznam szczerze, że ten wątek bywał momentami dość nużący, bo ile można czytać o tym, jak to fantastycznie jest na siebie trafić i to jeszcze tak absolutnie na przekór wszystkim. Czuć mocną inspirację Szekspirem i jego najsłynniejszym zakazanym związkiem, a i fani pewnego migoczącego wampira też odnajdą tu sporo podobieństw.
I chociaż cała historia opiera się na tej relacji, to nie dominuje ona znacząco tj. sporo dzieje się poza tą miłością. Autorka w sposób niezwykle dopracowany przedstawia czytelnikowi świat, w którym przyszło żyć naszych bohaterom, będącym naukowcami w oksfordzkiej Bibliotece Bodlejańskiej. Jej plastyczne opisy sprawiają, że czujemy tą niezwykłą atmosferę, zapach tych wszystkich starych manuskryptów, delikatny kurz wirujący w powietrzu, gdy przewracane są kolejne strony. Ach, można się rozmarzyć. Do tego świetnie opisane są poszczególne rasy, ich zwyczaje i rodzaje magii, którymi dysponują. I ten wszędzie wyczuwalny angielski klimat, budujący nieco mroczną otoczkę, którą bohaterowie wydają się być spowici.
Wydawać by się mogło, że życie naukowców płynie spokojniejszym rytmem, ale w „Księdze czarownic” jest zupełnie inaczej. Szczególnie gdy Diana Bishop, główna bohaterka, trafia przypadkiem na starożytny rękopis pełen magicznych sekretów, co uruchamia lawinę naprawdę niespodziewanych wydarzeń. I budzi zainteresowanie pewnego diablo przystojnego wampira, który szybko znajdzie się pod urokiem równie pięknej pani doktor, będącej jednocześnie potomkinią potężnej rodziny o wielowiekowych czarnoksięskich tradycjach – pierwszej czarownicy straconej w Salem. W świecie, gdzie zakazane są relacje międzyrasowe, ten związek może zaważyć na całym dotychczas istniejącym porządku. Dianę Bishop i Matthewa Clairmonta czekają naprawdę trudne decyzje, często stawiające ich wcześniejsze postawy i zachowania pod wielkim znakiem zapytania. I to nie będą łatwe wybory, oj nie. Ale czyta się o nich fantastycznie!
„Księga czarownic”, mimo swojej objętości, to historia, która pochłania w całości i nie wypuszcza do ostatniej strony, a nawet i dłużej. Tom pierwszy kończy się bowiem w taki sposób, że od razu chce się czytać dalej, bo zakończenie zapowiada niezwykłą podróż. Najlepiej mieć od razu na podorędziu drugi tom, ale jeśli chcecie go w tym cudownym wydaniu, to musicie poczekać jeszcze kilkanaście dni, bowiem premiera dopiero 29.10.2025. Ale warto poczekać!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem MAG/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
