
Zaczytana Madusia: „Czerwony ptak. Wilczy Dwór” Maja Kołodziejczyk – recenzja
Ostatnio coraz chętniej porzucam znane i bezpieczne rejony kryminalne, sięgając po coś zupełnie innego. Takim właśnie eksperymentem było sięgnięcie po serię „Czerwony ptak” autorstwa Mai Kołodziejczyk, która początkowo zachwyciła mnie przecudownym wydaniem. Tak, jestem okładkową sroką i nie wstydzę się tego, że czasem zdarza mi się ocenić książkę po okładce. Ale i tak sięgnę po nią dopiero, gdy opis mnie wystarczająco zaciekawi. I to doskonale się sprawdziło w przypadku pierwszego tomu, noszącego intrygujący tytuł „Wilczy Dwór”. Cóż to była za historia! Zapraszam na recenzję!

Świat podzielony wojną jest miejscem pełnym okrucieństwa. Nasze własne pragnienia muszą zostać odsunięte na dalszy plan, jednostka przestaje mieć znaczenie, będąc jedynie częścią zwartej (mniej lub bardziej) masy. Zawsze znajdzie się jednak grupka, która marzy o wolności, niekoniecznie mając odpowiednie środki, by o nią realnie zawalczyć. Doskonale znamy to z naszej własnej historii, gdy zrywy narodowe w większości przypadków kończyły się sromotną klęską, ale było wiadomo, że duch w narodzie nie ginął. Zdecydowanie nie są to czasy dla marzycieli, a o takich dwóch traktuje właśnie seria „Czerwony Ptak”.
Różni ich wszystko – rodzina, wychowanie, pozycja, narodowość, temperamenty. Ich spotkanie wydaje się nie mieć prawa wydarzyć, a jednak trafiają na siebie w miejscu, w którym żaden z nich nie chciałby się nigdy znaleźć. Obaj przybyli tam nie z własnej woli, ale jeden jest więźniem, a drugi oprawcą. I nagle świat kurczy się do rozmiarów jednej walizki, w którym jeden ratuje drugiego przed pewną śmiercią, po czym daje mu szansę na zupełnie nowe życie. Brzmi mocno niewiarygodnie, wydaje się baardzo naciągane i pachnie na kilometr syndromem sztokholmskim, ale uwaga – mnie to całkowicie kupiło! I to pomimo pierwszego, naprawdę bardzo kiepskiego wrażenia, bo gdy pojmany trafia do więzienia, które okazuje się być regularnym obozem koncentracyjnym i to jeszcze z częścią eksperymentującą na ludziach, to kompletnie odechciało mi się czytać dalej. Odkładając książkę na półkę, coś jednak mnie tknęło, żeby jeszcze dała jej te kilkanaście stron szansy. I przepadłam.
Na szczęście, piekło więzienia trwa wyjątkowo krótko, później jesteśmy świadkami wzajemnego obwąchiwania się bohaterów. Charles Vogel to ten zły, przedstawiciel kraju okupującego, ogólnie ważna szycha z szanowanej rodziny i doskonale to wszystko widać w jego powściągliwym zachowaniu. Przyznam się szczerze, że to był jeden z powodów, dla których nie rzuciłam tej historii w kąt. Jednak głównym bohaterem jest Kail Karov, średnio radzący sobie w kraju okupowanym, w którym musiał porzucić marzenia o muzyce, zostając kelnerem. Razem z kolegami chce dołączyć do ruchu oporu (dość partyzanckiego, opierającego się wyłącznie na małych aktach dywersji), ale szybko jego działalność zostaje przerwana, gdy jeden z przyjaciół wydaje go w trakcie łapanki i przez to Kail zostaje schwytany przez żołnierzy okupanta. W ten sposób trafia do więzienia, gdzie po pierwszych dniach trafia na Charlesa. I tu dopiero zaczyna się ta niewiarygodna historia.
Przyznaję, że długo nie wiedziałam, do czego dąży Charles, dzięki czemu mogłam się doskonale utożsamiać z emocjami Kaila, żyjącemu w podobnej niepewności. Często przewijała się postać Aleksandra Kastnera, który wydawał się być kluczem do całej opowieści, szczególnie gdy Kail trafił w końcu do tytułowego Wilczego Dworu. Ta część zdecydowanie podobała mi się najbardziej, bo wszelkie dworskie rozgrywki uwielbiam od zawsze.
„Wilczy Dwór” nie jest wybitną lekturą, ale doskonale się u mnie sprawdził w roli emocjonującego czytadła. Losy Kaila i Charlesa wciągnęły mnie zaskakująco mocno, szczególnie że to była chyba moja pierwsza taka historia z wątkiem miłosnym między mężczyznami. Napięcie momentami można było ciąć nożem, jednocześnie udowadniając, że dobra historia obroni się sama i nie trzeba jej urozmaicać opisami miłosnych wygibasów na kilkanaście stron, jak to często bywa w przypadku romansów par hetero. Naprawdę polecam z całego serduszka, co dla mnie samej jest sporym zaskoczeniem. Ale naprawdę mi to się bardzo podobało!
„Wilczy Dwór” zostawia czytelnika w naprawdę zaskakującym momencie i bardzo się cieszyłam, że od razu mogę sięgnąć po tom drugi, którym jest „Kamienica Mrukova”. Najlepiej czytać je w pakiecie, jedną po drugiej. A recenzja Kamienicy niebawem!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Harde/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
