Zaczytana Madusia: „Wenecja. Dzieje morza i lądu” Alessandro Marzo Magno – recenzja
Ależ śniegu napadało w Krakowie! Od piątku jest biało i rozpływam się w zachwytach nad tym, jak wszystko prezentuje się magicznie. I zupełnie mi nie przeszkadza, że zaraz to wszystko spłynie z deszczem – jest pięknie i kropka. Dla przeciwwagi jednak postanowiłam dzisiaj sięgnąć po coś cieplejszego, a mianowicie zapraszam na wyprawę do Wenecji. To jedno z tych miast, które chyba nigdy mi się nie znudzi, a po lekturze tej książki koniecznie muszę odwiedzić je jeszcze przynajmniej kilka razy. Zapraszam na recenzję!

Wenecja kryje w sobie mnóstwo tajemnic, których na pierwszy rzut oka absolutnie nie widać. Wiem o tym doskonale, bo mimo dwukrotnego pobytu w tym mieście (jeden był z trzema noclegami na wyspie, dzięki czemu poznałam niepowtarzalną atmosferę miasta bez jednodniowych wycieczkowiczów, którzy zdecydowanie przeważają) lektura książki „Wenecja. Dzieje morza i lądu” była dla mnie zaskakująca w praktycznie większości przedstawionych w niej zagadnień. Może oprócz historii, bo tą akurat znam całkiem nieźle, aczkolwiek perypetie miasta na przestrzeni wieków mogą zaskakiwać. Działo się tu, oj działo!
Wenecja, dzięki swojemu niepowtarzalnemu położeniu, rozwijała się głównie jako imperium morskie, dominując znacząco nad całym śródziemnym akwenem. Historia miasta opisana porywa, nie brakuje w niej zwrotów akcji, pomimo których jego pozycja zazwyczaj się umacniała. To właśnie te wysepki, tworzące Wenecję, trzęsły przez wiele stuleci całą okolicą – poprzez jej losy poznajemy także trochę historii Cypru, dalmatyńskiego wybrzeża (głównie Zadaru) czy Krety i innych greckich wysp. Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadła opowieść o miasteczku Palmanova – mieście idealnym, w którym również spędziłam nieco czasu. Na pewno warto tam zajrzeć, podobnego we Włoszech nie znajdziecie.
Wydawać by się mogło, że historyczna opowieść o mieście będzie nudna, przepełniona zbyt dużą ilością suchych faktów i nazwisk, w nadmiarze których łatwo się pogubić. Nic bardziej mylnego – książkę czyta się jak najlepszą powieść. Podzielona na stosunkowo krótkie rozdziały, poświęcone konkretnemu zagadnieniu, prowadzi nas przez wieki, posiłkując się mnóstwem anegdot (nie zawsze znajdujących potwierdzenie we źródłach, ale brzmiących niezwykle intrygująco), a wszystko to ubrane jest w lekki i mocno gawędziarski ton. Alessandro Marzo Magno nie zanudza swojego czytelnika, roztacza przed nimi najpiękniejszy czar miasta, kryjący się nawet w pojedynczej cegle czy fragmencie zburzonego kiedyś budynku. W Wenecji praktycznie każda zachowana budowla ma znaczenie, a tym bardziej zaklętą w sobie historię, która tylko czeka na odkrycie.
Nie zapominajmy jednak, że Wenecja to nie tylko miasto, to ludzie ją tworzący, a tych zasługujących na zapamiętanie, nie brakowało. Autor często oddaje im głos, a szczególnie tym, których raczej nie spotkamy na kartach książek historycznych. Nie unika też trudnego tematu, rozpalającego obecnie aktywistów, turystów i ludzi, którym na sercu leży dobro miasta. Teraźniejszość Wenecji nie jest pozbawiona problemów, a właśnie jednym z nich są ludzie – i to paradoksalnie ich brak, jak i nadmiar. Wyludnianie się miasta postępuje w zastraszającym tempie, co właśnie można doskonale zaobserwować wieczorami, gdy samemu zdecyduje się na nocleg w nim. Robi to mocno przygnębiające wrażenie, bowiem kiedyś to miasto żyło naprawdę. Teraz stało się turystyczną wydmuszką i ciężko znaleźć receptę, by ten problem rozwiązać.
„Wenecja. Dzieje morza i lądu” łączy w sobie cechy najbardziej wciągającej powieści z przewodnikiem po mieście i to takim z mocnym zacięciem historycznym. Jest to książka doskonała (co widać już z daleka, bo złota okładka robi wrażenie!) i myślę, że doskonale sprawdzi się w ramach prezentu, który wielu wielbicieli tego niezwykłego miasta chciałoby znaleźć pod choinką. Albo z każdej innej okazji – polecam z całego serduszka!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Znak Koncept/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.



