Podróże

Włoskie opowieści: niedoceniane Bergamo wieczorową porą. :)

       Szalony czas ostatnio jest. Odkąd wróciliśmy z Włoch ciągle coś się dzieje, egzaminy, ważne mecze, które koniecznie trzeba obejrzeć i nieistotne, że kończą się koło piątej rano w poniedziałek (czytaj Super Bowl) i cały zamotany ostatni tydzień. I dodatkowo konkurs na Blog Roku 2014, gdzie się zgłosiłam i mam od dwóch dni fantastyczną zabawę z produkowaniem obrazków zachęcających do głosowania z moimi świnkami w roli głównej (więcej tutaj i tutaj). Przez to wszystko nieco opuściłam się z pisaniem, ale już grzecznie nadrabiam zaległości i zapraszam Was wszystkich dzisiaj do przeuroczego włoskiego Bergamo, będącego najbardziej niedocenianym chyba miastem tego kraju. Większość przylatuje tylko na lotnisko i szybko myk myk do Mediolanu, a w odległości 10-15 minut autobusem mieści się naprawdę fantastyczne miejsce. Polecam zatrzymać się tam chociażby na jeden dzień. Warto. 🙂

      Aż trudno mi uwierzyć, że raptem dwa tygodnie temu spacerowaliśmy po wąskich uliczkach Bergamo. Kraków żegnał nas wtedy deszczem i temperaturą około zera, więc niecierpliwie wyglądałam słońca i cieplejszych klimatów. Co prawda, prognozy pogody nie były zbyt zachwycające i we Włoszech miało być podobnie, na szczęście jednak tym razem się myliły. 😉 Chociaż w ciągu pierwszego dnia słońce widziałam dwa razy- w trakcie lotu i wieczorem, gdy zbliżało się ku zachodowi. 😉 Ale i tak było pięknie. 🙂 Zaczęło się już w powietrzu, bo gdy tylko opuściliśmy granice naszego kraju rozpogodziło się i można było podziwiać ośnieżone szczyty Alp. 

       Włochy przywitały nas leciutką mżawką, która skończyła się, zanim opuściliśmy terminal lotniska. Znaleźliśmy jeszcze informację turystyczną, żeby się dowiedzieć, gdzie można nabyć bilety na autobus i przy okazji wziąć jakieś mapy, bo był to pierwszy wyjazd,  na który się nie zaopatrzyliśmy w żadne przewodniki. Pani w informacji była zaskoczona, że potrzebujemy biletów do Bergamo, a nie do Mediolanu i upewniała się ze trzy razy czy aby na pewno wiemy jakie chcemy kupić. 😉 Z autobusem nie było żadnego problemu, akurat odjeżdżał (kursują co 20 minut) i wysadził nas pod dworcem kolejowym w Bergamo. Było nam to bardzo na rękę, bo nasz nocleg mieścił się trzy minuty od niego, więc wszędzie było blisko. Zostawiliśmy rzeczy w pokoju, zjedliśmy szybko kanapeczki i ruszyliśmy przed siebie. 🙂

na lotnisku w Bergamo.

      Wiedzieliśmy, że Bergamo składa się jakby z dwóch części- z górnego i dolnego miasta. Nas ciągnęło przede wszystkim do górnego, bo na horyzoncie majaczyły zachęcająco różne wieże widokowe, na które koniecznie chcieliśmy wejść. Taka włoska tradycja się w nas zakorzeniła po pobycie w Toskanii. 😉 Wg mapy wiodła nas tam prosta droga, ale oczywiście nie mogliśmy zauważyć wejścia i postanowiliśmy wjechać tam kolejką. I przyznam się, że dopiero teraz rozszyfrowałam gdzie nas ta kolejka wysadziła, bo następnego dnia, w blasku słońca, wszystko wyglądało inaczej. 😉

nawet budynek sądu robił wrażenie.
widok na górne miasto.
Piazza Mercato Delle Scarpe- tutaj wysiada się z kolejki. 🙂

        Z Piazza Mercato ruszyliśmy w lewo w górę i jak się okazało po kilku chwilach, trafiliśmy na Piazza Duomo. Od razu spojrzeliśmy tęsknym wzrokiem na Wieżę Miejską i nie zastanawiając się ani chwili, ruszyliśmy prosto do niej. Zależało nam bardzo na czasie, bo jednak zbliżała się pora zachodu słońca, a chcieliśmy jednak coś z niej zobaczyć. 😉 Dodatkowym plusem był fakt, że pan sprzedający bilety pochodził z Polski i uciął z nami krótką rozmowę, zaznaczając nam przy okazji miejsca, które koniecznie poleca nam zobaczyć w Bergamo. Głównie dzięki niemu i jego rekomendacjom zostaliśmy w nim kilka godzin dłużej. 😉

wąskie uliczki.
Wieża Miejska.

      Zdecydowanie opłacało się na nią wejść, miasto w blasku zachodzącego słońca robiło wrażenie. Bergamo ma dodatkowo niesamowite położenie, z jednej strony jest płasko jak stół, zaś z drugiej widać niemalże na wyciągnięcie dłoni ośnieżone szczyty gór. Świetne wrażenie to sprawia, co podkreślały jeszcze mgły rozciągające się w dolinach. 🙂

       Niestety, nie mogliśmy zbyt długo tkwić na wieży, bowiem robiło się coraz chłodniej, a myśmy aż tak mocno opatuleni nie byli, żeby móc dzielnie stawiać opór podmuchom chłodnego wiatru. Na dole jednak było nieco lepiej i postanowiliśmy jeszcze nie wracać do siebie, tylko przespacerować się ciut więcej. Tuż obok wieży znajduje się katedra św. Aleksandra (który został umieszczony na samym jej szczycie), jednak większe wrażenie robi bazylika Santa Maria Maggiore, głównie dzięki typowo włoskiej fasadzie. Obok niej znajduje się kaplica, a kilkanaście metrów dalej baptysterium. Mnie najbardziej podobał się Portal Czerwonych Lwów będący wejściem do bazyliki, przy którym stoję na pierwszym zdjęciu. Lwy to zdecydowanie moja bajka, taki mam znak zodiaku i pewnie dlatego bardzo je lubię. 🙂

widok na bazylikę z wieży ratuszowej.
po lewej stronie portal czerwonych lwów, po prawej kaplica.
portal z bliska.
baptysterium.
katedra- prawda, że robi mniejsze wrażenie?
na górze katedry- św. Aleksander męczennik, patron miasta.
wieża miejsca oświetlona promieniami zachodzącego słońca.

        Ponieważ słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi, ruszyliśmy jeszcze na jedną z największych atrakcji Bergamo, jaką są weneckie mury obronne z XVI wieku. Spacer po nich należy ponoć do bardzo romantycznych, chociaż ten fakt doceniliśmy dopiero następnego dnia. 😉 Ale trzeba przyznać, że pomysł z ich budową mieli niezły, bowiem przed nimi jest tak szalenie płasko, że doskonale byłoby widać zbliżających się najeźdźców. 😉 Obecnie można podziwiać rozlane miasto i tysiące migoczących światełek. Przynajmniej wieczorem. 😉

      Spacerując wzdłuż nich znaleźliśmy wreszcie bramę, którą planowaliśmy się tutaj dostać, więc postanowiliśmy nią wrócić na dół, żeby już na następny dzień wiedzieć, którędy iść. Trzeba przyznać, że powrót tą ścieżką dostarczył nam wielu atrakcji, bowiem wyglądał chwilami jak wymarzona sceneria z horroru i obawiałam się, że ktoś gdzieś w końcu na nas wyskoczy. 😉 Na szczęście nikt nie czyhał tam z nożem czy siekierą i bezpiecznie wróciliśmy do pokoju, zahaczając po drodze o piekarnię, w której pierwszy raz spotkaliśmy się z pizzą sprzedawaną na kilogramy i krojoną na małe kawałeczki, aby można ją było od razu zjeść. Aż dziwne, że wcześniej nie wpadliśmy na takie miejsce, bo to naprawdę świetny pomysł. A i pizza wspaniała. <3

Brama Świętego Jakuba.
ścieżka jak z horroru. 😉
pizza w kawałeczkach. <3

       I chociaż mieliśmy niewiele czasu tego pierwszego dnia, to kilka rzeczy udało nam się zobaczyć. Większość jednak zostawiliśmy na następny dzień i o tym będzie następna opowieść. 🙂 A teraz jeszcze przypominam i zachęcam do głosowania (koszt smsa 1,23 zł.). I dziękuję. ;*

~~Madusia.

37 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *