Podróże

Jak dobrze nam zdobywać góry: krokusy w Dolinie Chochołowskiej

Pozdrowienia z Zakopanego! Nasz tegoroczny sezon wyjazdowy rozpoczynamy u stóp Tatr, w naszym ostatnio ulubionym domku. A skoro mamy połowę kwietnia, to postanowiliśmy w ten piękny dzień wybrać się na mały spacer po najpopularniejszej w tym okresie dolinie w Polsce – Dolinie Chochołowskiej, aby móc nacieszyć oczy polanami krokusów i pięknymi widokami. Czy tak właśnie było – czytajcie koniecznie dalej!


Sobota miała być dniem z ładnym porankiem i kiepskim popołudniem, więc oczywiście w drogę do Doliny Chochołowskiej wybraliśmy się po godzinie jedenastej. Słońce pięknie świeciło, wiał leciutki wiatr, więc trochę na zapas zapakowaliśmy kurtki zimowe i czapki. W sobotnie południe przejazd przez Zakopanem nie jest najłatwiejszą sprawą, momentami urasta niemal do rangi sportu ekstremalnego, ale po półgodzinnej podróży udało nam się zatrzymać na jednym z parkingów przed wejściem do doliny. Protip: nie dojeżdżajcie do samego końca, tam parking po 20zł, wcześniejsze są po 15zł (a co ciekawe, jakieś dwa kilometry wcześniej, przy wejściu do Doliny Kościeliskiej, parkingi też hasają po 20zł). Z samochodu wysiedliśmy w momencie, gdy na ziemię spadły pierwsze krople deszczu…


Stwierdziliśmy jednak, że to na pewno tylko przejściowy deszczyk i ruszyliśmy do kas Parku Narodowego, gdzie na szczęście nie było zbyt wielkiej kolejki. Strasznych tłumów też nie było, w sumie w weekend spodziewałam się znacznie większej ilości osób. Po opłaceniu wejścia do Parku (osoba dorosła bez żadnych zniżek płaci 9zł), zobaczyliśmy pierwszą polankę z krokusami. Widać, że ich okres kwitnienia zbliża się ku końcowi, ale nawet w szarówce (bo deszcz ciągle siąpił) prezentują się przepięknie.


I nagle nastąpił cud! Przestało padać, niemalże słońce zaczęło przebijać się przez chmury, więc nasze dyskusje zaczęły się obracać wokół tego jak daleko idziemy, a nie kiedy wracamy, Jednak krokusami lepiej zachwycać się, gdy świeci słońce, nawet gdy trochę zimnawo jest i wieje wiatr. 😉


Z pogodą w górach jednak nigdy nie ma żartów, a że kwiecień w tym roku jest wyjątkowo kapryśny, to po kilku minutach zaczęło lać. Już nawet nie padać, tylko zrobiła się normalna regularna ulewa. W tym momencie nastąpiło kilka ciężkich chwil z poważnymi rozmowami w roli głównej i w końcu wspólnie ( 😉 ) podjęliśmy decyzję, że jednak wracamy. Nie ma sensu dalej maszerować w deszczu, zwłaszcza że ja ostatnie dwa tygodnie spędziłam z przeziębieniem. Wolałam nie ryzykować, że w trakcie pierwszego dnia, gdy czuję się dobrze, od razu znów się przeziębię. Trzeba być odpowiedzialnym c’nie!


Wracaliśmy bardzo szybkim marszem i tuż przy wejściu (a teraz wyjściu) z Parku wiatr rozgonił chmury, wyszło piękne słońce i oświetliło nam ostatnie polany krokusów, żebyśmy sobie chociaż na pocieszenie zrobili ładne zdjęcia. Nie ma to jak przewrotność i złośliwość pogody. Trochę w tym miejscu żałowaliśmy, że jednak zrezygnowaliśmy z dalszego spaceru, no ale któż mógł to wiedzieć.


Podsumowując nie był to najlepszy spacer w naszej historii, ale przynajmniej zobaczyliśmy trochę krokusów na żywo i rozpoczęliśmy tegoroczny sezon wyjazdowy. Może w przyszłym roku uda się dotrzeć aż na samą Polanę Chochołowską!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *