Magiczna Polska: Spływ kajakiem Partęczyny – Skarlanka – Bachotek
W trakcie zeszłorocznego Zlotu w Lipowie jeździliśmy trochę na rowerach po okolicy i mój mąż umyślił sobie wtedy, że jak przyjedziemy za rok, to koniecznie musimy wybrać się na spływ kajaczkiem. Słowo się rzekło i na tegoroczny Zlot w Lipowie (o którym niedługo napiszę) wzięliśmy kilka dni wolnego więcej. I tak oto w poniedziałkowy poranek (bo weekendy były zajęte hen do przodu) wyruszyliśmy na kajaczki. Moja trzecie w życiu.
Spływ kajaczkiem załatwiał mąż telefoniczne z PTTK Bachotek – umówiliśmy się na godzinę 10 rano, przyjechaliśmy na miejsce, gdzie czekał już na nas pan z kajakiem załadowanym na busa i zawiózł nas nieopodal ośrodka wypoczynkowego Partęczyny, gdzie planowaliśmy rozpocząć nasz spływ. Zdecydowanie na plus był fakt, że płynęliśmy w poniedziałek, bo byliśmy jedynymi chętnymi na wyprawę w ten właśnie dzień – także całe jeziora dla nas (bo faktycznie minęliśmy raptem może z 7 kajaków). Pan nam ładnie wypakował kajak, wytłumaczył co i jak mniej więcej, dał kamizelki ratunkowe i wiosła, po czym pojechał w siną dal. I tu padło moje pytanie do męża – Kochanie, czy Ty wiesz gdzie w ogóle mamy płynąć?
Wiedział! Zapakowaliśmy się sprawnie do kajaka (miał nawet siedzisko i miejsce do przechowania rzeczy, zabezpieczone przed wodą – Marian! tu jest jakby luksusowo!) i ruszyliśmy ku przygodzie. Na pierwszy ogień poszła przeprawa przez część jeziora Wielkie Partęczyny (które, uwaga, leży już w województwie warmińsko-mazurskim) prosto do jeziora Dębno (już w kujawsko-pomorskim). Przyznam szczerze, że znaleźć przejście na kolejne jezioro chwilami nie było najprostszą rzeczą, czasem trzcina dość mocno i gęsto porasta brzegi i trzeba wypatrywać tego malutkiego przesmyczka. Czasem przydałaby się lornetka.
Osobiście niesamowite wrażenie robiło na mnie przepływanie pod różnymi mostkami czy kładkami, co widać na zdjęciu powyżej. Niektóre były tak nisko zawieszone, że trzeba było się na chwilę kłaść w kajaku, żeby nie zahaczyć głową. I nawet moje metr sześćdziesiąt to było za dużo i też musiałam się schylać. Chwilami te przejścia były porośnięte trzciną, liliami wodnymi czy też wystającymi z wody drzewami, więc było to dla mnie zdecydowanie największe wyzwanie. A przynajmniej tak myślałam na początku.
Z jeziora Dębno szybko przedostaliśmy się na jezioro Robotno, gdzie wiatr postanowił dać nam trochę do wiwatu. Praktycznie z flauty na Dębnie zrobiła się szybciutko trójka w skali Beauforta, która wiała nam prosto w twarz (w ogóle to było niesamowite przez cały spływ – ZAWSZE wiało nam w twarz) i trzeba było się nieźle namachać, żeby spłynąć z tych nieprzyjaznych wód. Przed nami ciągnęło się malownicze, acz dość wąskie jezioro Kurzyny.
To był zdecydowanie przyjemniejszy fragment drogi – słoneczko świeciło, przestało wiać mocno (bo wiaterek ciągle był, ale dzięki niemu nie czuło się tych ponad trzydziestu stopni) i można było podziwiać okolice. Spływ kajakiem zdecydowanie temu służy – ogląda się miejsca niedostępne z lądu, chwilami dzikie, ale zawsze piękne. Można się było szczerze zachwycać i co kilka chwil robić zdjęcie, tak bowiem było pięknie.
Widać, że trasa naszego spływu należy do uczęszczanych, bo na brzegach w kilku miejscach znajdziemy miejsca postoju, gdzie można łatwo i bezpiecznie przycumować kajakiem w celu rozprostowania nóg na brzegu. My skorzystaliśmy z tego nad Skarlanką, nieopodal ścieżki dydaktycznej Bobrowiska (ale niestety żadnego nie udało nam się spotkać, jedynie mnóstwo różnych ptaków, ryb i owadów). I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie prąd rzeczki nie zniósł mnie samej na środek – na szczęście szybko sobie poradziłam (pro tip – nie wyciągać obu wioseł na brzeg!) i zabrałam męża w dalszą drogę, gdzie czekała na nas największa niespodzianka spływu.
Płyniemy sobie dalej Skarlanką w pięknych okolicznościach przyrody, aż tu nagle wpływamy w mocno zacienione miejsce na którego końcu jest zapora, a za nią widać jakiś budynek. No to pięknie – coś nam się pomyliło i trzeba wracać. Zaparkowaliśmy przy mostku przy zaporze, zorientowaliśmy mapę i okazało się, że za chwilę, tylko musimy kawałek zawrócić i skręcić w prawo, a nie w lewo, będzie na nas czekać PRZENOŚKA! Czyli takie super miejsce, gdzie bierzesz kajaczek za fraki i przenosisz kawałek, żeby wrócić na rzeczkę. Okazało się bowiem, że dotarliśmy do starego młyna wodnego w Grzmięcej (możecie kojarzyć z książek Kasi Puzyńskiej), stąd to spiętrzenie wody i nie ma to tamto – trzeba nosić. Nie wiem czy próbowaliście kiedyś podnieść taki kajaczek – nie jest lekko. Na wielkie szczęście nasza przenośka wiodła w dół, więc mąż sobie sam poradził, ale gdyby była w odwrotnym kierunku, utknęlibyśmy tam na zawsze. Nie było szans, żebym go podniosła i przeniosła na więcej niż 5 centymetrów. Serio.
Na szczęście to było ostatnie zaskakujące miejsce i mogliśmy się skupić już tylko i wyłącznie na podziwianiu widoków. A jezioro Strażym i później rzeka Skarlanka zdecydowanie im sprzyjały. Co ciekawe, przepływaliśmy obok kaczek i łabędzi, które zupełnie nie zwracały na nas uwagi. Jedyne co nam troszkę utrudniało drogę to zajmujące strasznie dużo miejsca na tafli jeziora lilie wodne i nenufary, po których nie chciałam pływać. Przez to chwilami nasz spływ wyglądał jak slalom gigant, ale było w tym coś fajnego.
Skarlanką dopłynęliśmy w końcu na szerokie wody Bachotka, po którym już jak najkrótszą drogą spłynęliśmy do PTTK. Cała nasza wyprawa trwała trzy i pół godziny, w trakcie których przepłynęliśmy niecałe 12,5 km – co uważam za całkiem przyzwoity wynik. Dopiero pod sam koniec zaczęły mnie boleć ramiona od wiosłowania i troszkę dłonie, bo jednak mam małe rączki i nieco ciężej szło mi wiosłowanie niż np. mojemu mężowi. Jako radę na przyszłość wynieśliśmy z tego spływu fakt, iż dobrze zabrać ze sobą rękawiczki rowerowe, wtedy dłonie się tak nie obcierają. Każdy spływ czegoś uczy. 😉
Koszt wynajęcia kajaczka na cały dzień dla jednej osoby wynosi 70 zł, w tym był również dowóz na miejsce, gdzie rozpoczynaliśmy naszą wyprawę. Zdecydowanie warto skusić się na taką przygodę, jest to na pewno coś niecodziennego, a i widoki są po prostu boskie. Moje trzecie pływanie kajakiem (bo w sumie taki spływ to był po raz pierwszy, wcześniej płynęliśmy trochę po mazurskim jeziorku i po Gardzie we Włoszech) zaliczam zdecydowanie do udanych i szczerze polecam skusić się na niego także i Wam.