Podróże

Studenckie wojaże: Hala Gąsienicowa w Tatrach.

       Studia to taki niesamowity czas, gdy po raz pierwszy czujemy się dorośli. Dla mnie był to również czas pierwszych większych wyjazdów, a ponieważ wreszcie się kończy, postanowiłam nieco powspominać. Natchnął mnie do tego ostatni wypad zorganizowany na studiach, gdy w ramach pewnego przedmiotu pojechaliśmy na dwa dni w Tatry. Jak dowiedzieliśmy się od pana busiarza, czwartek był pierwszym pięknym dniem od ponad dwóch tygodni, więc żal było siedzieć cały dzień w budynku i organizatorzy zdecydowali, że wybierzemy się w góry. Trochę się obawiałam, bo całkiem sporo śniegu było na nich widać, a nigdy wcześniej tak nie wędrowałam. Jednak do odważnych świat należy i całą radosną grupą wyruszyliśmy busem do Kuźnic, by tam rozpocząć naszą wycieczkę. 🙂

       Z Kuźnic ruszyliśmy niebieskim szlakiem na Halę Gąsienicową przez Boczań. I jak nie lubię śniegu, tak ten leżący na szlaku całkiem nawet mi się podobał. Przede wszystkim był doskonale ubity, więc nikt się nie zapadał, o ile nie zboczył z wydeptanej ścieżki. Czasem jednak nie było wyboru i wtedy lądowało się niemal po kolana w zaspach. Na szczęście, takie momenty zdarzały się rzadko. 🙂

        Zdecydowanie najpiękniejszy fragment szlaku zaczynał się w momencie, gdy wyszło się z lasu. Widoki były oszałamiające, a mocno świecące słońce tylko uprzyjemniało wędrówkę. Jego konsekwencje zaś były doskonale widoczne wieczorem, gdy wszyscy wyglądaliśmy jak nieznane plemię Indian. Wtedy jednak nikt o tym nie myślał i wszyscy wystawiali twarze do słońca, którego przecież tak dawno nie było.

       Wędrowanie po śniegu okazało się bardzo męczącą czynnością i na Przełęczy między Kopami (1499 m.n.p.m.) zrobiliśmy sobie przerwę, mimo iż do schroniska na Hali Gąsienicowej było już tylko pół godziny drogi. Musieliśmy także poczekać na całą grupę, bo jak to zwykle bywa, każdy wędruje swoim tempem, a niektórym się zupełnie nie spieszyło. 😉

       Ostatnie trzydzieści minut upłynęło mi głównie na zachwycie nad otaczającymi mnie widokami. Góry w śniegu prezentują się naprawdę przepięknie i przez całą zimę zazdrościłam wszystkim, którzy wrzucali zdjęcia ze swoich wędrówek. Sama wolałam się nie porywać na nie, aczkolwiek jest spora szansa, że w przyszłym roku jednak zmienię zdanie. 😉 No bo jak się w takich krajobrazach nie zakochać? 🙂

       W schronisku wypiliśmy ciepłą herbatkę, zjedliśmy kanapeczki i przede wszystkim odpoczęliśmy. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiły oznaczenia szlaków i tabliczki informujące o czasie przejścia, które pamiętałam z wcześniejszego pobytu w tym miejscu. Dopiero po nich było widać jak wiele śniegu jeszcze tutaj leży.

a tak to wyglądało kiedyś w październiku. 🙂

       Z racji tego, że mieliśmy umówionego pana busiarza, nie musieliśmy robić pętelki, aby wrócić do miejsca, z którego rozpoczynaliśmy wędrówkę. Dlatego też na drogę powrotną wybraliśmy czarny szlak prowadzący najpierw na Psią Trawkę i dalej do Brzezin, skąd wróciliśmy do pensjonatu. Ten fragment drogi był bardzo spokojny, prowadził niemalże cały czas przez las po mocno ubitym śniegu, także większych problemów z zejściem nikt nie miał. 🙂

schronisko PTTK \”Murowaniec\”.

         Moje pierwsze spotkanie z Tatrami w zimowej szacie przypadło prawie na połowę kwietnia i naprawdę doskonałe warunki pogodowe. Te dwa czynniki zapewne wpłynęły znacząco na fakt, że po prostu zakochałam się w tych widokach. Promienie słońca odbijające się w śniegu, pięknie oświetlone szczyty górskie i całkiem nieźle wyglądające szlaki, a przede wszystkim stosunkowo mała liczba osób, to zdecydowane plusy wędrowania w takim czasie. Jednak przez ten śnieg trzeba uważać dwa razy bardziej niż gdy go nie ma, ale z tego chyba wszyscy zdają sobie sprawę. 🙂 Generalnie, polecam bardzo mocno, bo to niesamowite przeżycie. 🙂 I w tym właśnie klimacie będą jeszcze dwie następne opowieści. 🙂

~~Madusia.

35 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *