Podróże

Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady: Połonina Caryńska w blasku słońca. :)

        Zaczęła się jesień i zrobiło się brzydko. Mam nadzieję, że to tylko tak na początku będzie wyglądać, bo w przeciwnym razie zapłaczę się w Krakowie z powodu tej wszechogarniającej szarości. Dobrze, że na początku listopada będziemy mieli kilka chwil odpoczynku od jesiennej pogody (o ile gdzie indziej dopisze), ale o tym na razie cicho sza, jeszcze ponad pięć tygodni, więc nie ma co zapeszać. A na razie powracam do początku wakacji, gdy ruszyliśmy w Bieszczady. Opowieść o wschodzie słońca bije wszelkie rekordy popularności, więc najwyższa pora na drugą część naszego porannego spaceru, która swym urokiem wcale nie odbiegała od pierwszej. Sami zobaczcie. 🙂

        Pierwsze dwie godziny po wschodzie słońca przesiedzieliśmy na ławeczkach w najwyższym punkcie Połoniny Caryńskiej – Kruhlym Wierchu (1297 m.n.p.m.). Było to idealne miejsce, bowiem spokojnie można było się schować za skałkami przed podmuchami chwilami naprawdę mocnego i zimnego wiatru, a dodatkowo rozciągał się stamtąd niesamowity widok, który praktycznie z każdej strony został zaprezentowany w poprzedniej bieszczadzkiej opowieści. Po tych dwóch godzinach doszliśmy do wniosku, że wypada się w końcu przejść gdzieś dalej, chociaż czas zupełnie nas nie gonił. Pierwszy raz byliśmy w górach i kompletnie nigdzie nam się nie spieszyło, więc korzystaliśmy z tego całkowicie. 🙂

       Przyszła jednak pora, gdy zwinęliśmy swój mały obóz, rzuciliśmy ostatnie spojrzenie na okolicę i ruszyliśmy przed siebie. Słońce z każdą minutą było coraz wyżej na horyzoncie i coraz piękniej i mocniej świeciło. Tylko wiatr ciągle jeszcze wiał dość gwałtownie i spychał mnie chwilami ze szlaku. Ale nie przeszkadzało mi to zupełnie w podziwianiu okolicy, która naprawdę robiła na mnie niesamowite wrażenie. Ciągle mam w pamięci te widoki i zdjęcia zupełnie nie oddają ich uroku.

        Spacer Połoniną Caryńską był niezwykle przyjemny. Wędrowanie grzbietem, raz w górę, a raz w dół, piękne łąki dookoła, doliny i szczyty gór – wszystko to tworzyło naprawdę niesamowite przeżycia. Nigdzie indziej nie czułam się tak blisko natury jak właśnie w Bieszczadach o poranku. I wszystko to na wyciągnięcie ręki tylko dla nas samych, bowiem nikogo jeszcze nie spotkaliśmy na swojej drodze. Absolutnie fantastyczne przeżycie.

        Na zdjęciach widać, że ciągle dość mocno opakowani byliśmy, bo jednak za ciepło nam jeszcze nie było. Chociaż z każdym kolejnym krokiem rozgrzewaliśmy się coraz bardziej, a i też coraz mocniej słońce grzało. Na razie nikomu nie chciało się rozbierać, woleliśmy chłonąć atmosferę panującą dookoła. Wiem, że ciągle się powtarzam, ale tam naprawdę było przepięknie i było to dla mnie niepowtarzalne przeżycie, mimo iż kilka wschodów słońca i porannych spacerów w swoim życiu widziałam i miałam. Ten jednak przebił wszystkie. Zdecydowanie lepiej niż słowa wyrażają to zdjęcia, dlatego też tak sporo ich w tej opowieści.

      Tuż za skrzyżowaniem szlaku czerwonego z zielonym prowadzącym do Bacówki pod Małą Rawką, gdzie mieliśmy w planach zjeść później śniadanie, napotkaliśmy pierwszego wędrowca. Przywitaliśmy się radośnie, chociaż na pewno każde z nas popatrzyło na siebie ze zdziwieniem. Nas przede wszystkim zaskoczył ubiór tego pana, bo kompletnie różnił się od naszego. A przecież szliśmy o tej samej porze. Widocznie pan był zdecydowanie bardziej rozgrzany od nas, bo my dopiero po kilku godzinach przeszliśmy na strój podobny do jego. Chociaż wiązało się to akurat z faktem, że resztę ubrań mieliśmy w samochodzie, do którego po prostu musieliśmy wrócić. 😉

        Bardzo podobały mi się rumowiska skalne, zwane grechotami, które chwilami można było zobaczyć na zboczach połoniny. Wyglądały prawie jak naklejone na trawę. 😉 Generalnie szlak na Połoninie Caryńskiej jest ścieżką edukacyjną i znajdują się na nim tabliczki, na których opisane są mijane miejsca. To właśnie z jednej z nich dowiedzieliśmy się o grechotach, bowiem wcześniej żadne z nas nie słyszało tego określenia. Myślę, że to bardzo fajny pomysł na edukację, zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego i interesującego. 🙂

         Naszą wędrówkę po Połoninie Caryńskiej zakończyliśmy na kolejnym skrzyżowaniu szlaków, gdzie zielonym można było dotrzeć do studenckiego schroniska Koliba. Myśmy jednak w planach mieli śniadanie pod Małą Rawką, więc musieliśmy się kawałek wrócić, przechodząc ponownie grzbietem połoniny. Tym razem jednak ciut mniej się nią zachwycaliśmy, bo powoli zaczynało nas łapać zmęczenie. Nieprzespana noc jednak zaczynała dawać nam się we znaki.

       Kiedy ponownie dotarliśmy do mijanego już wcześniej skrzyżowania szlaków, po raz ostatni rzuciliśmy okiem na przepiękne widoki po drugiej stronie Połoniny Caryńskiej i raźno ruszyliśmy w dół. Tutaj droga już nie była aż tak malownicza, chociaż i tak swoim urokiem przebijała wiele wcześniej zrobionych przez nas tras. Ciągle liczyliśmy, że uda nam się spotkać jakieś zwierzątka (teraz, gdy było już jasno, aż tak się nie bałam tego spotkania), ale niestety nie było nam to dane. Szybkim marszem udaliśmy się już prosto do schroniska, chociaż droga wydawała nam się zdecydowanie dłuższa niż myśleliśmy, szczególnie już w ostatnich chwilach, gdy słońce przygrzewało masakrycznie, a myśmy się dusili w długich spodniach. Za to śniadanie w schronisku smakowało obłędnie – słodka herbatka, świeży chlebek i cudownie przepyszna jajecznica. Aż po takim posiłku Tomasz musiał uciąć sobie krótką drzemkę na trawce przed schroniskiem. 😉

       Ze schroniska do samochodu mieliśmy jakieś cztery kilometry i były to jedne z najdłuższych w moim życiu, bo upał w momencie zrobił się niesamowity. Jeszcze wcześniej nie pomyślałam i nie zapakowałam dodatkowej pary skarpetek i musiałam całą tą drogę iść w grubych rajstopach, bo na bose stopy górskich butów raczej nosić się nie da. Ale przeżyliśmy i szczęśliwi dotarliśmy do samochodu.
       Na koniec mogę jedynie powiedzieć, że każdemu polecam z całego serduszka taki spacer. Bieszczady o poranku są niepowtarzalne, magiczne i niesamowite. Takie rzeczy wspomina się do końca życia i dlatego też warto to przeżyć. Żeby móc później o tym opowiadać i wspominać w taką burą jesień, jaka się właśnie za moim oknem zrobiła. 🙂

~~~Madusia.

49 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *