Podróże

Hiszpańskie opowieści: cudna Alhambra część 1. :)

        Jak ten czas szybko płynie, to jest wprost niewiarygodne. Dokładnie rok temu byliśmy w jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi, jakim jest andaluzyjska Alhambra. I aż ciężko mi uwierzyć, że tyle dni musiało upłynąć, zanim zdecydowałam się do niej wrócić na blogasku. Jak tylko wymyśliliśmy sobie naszą pomagisterkową podróż do Andaluzji, pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było właśnie zarezerwowanie biletów do Alhambry. Przez internet idzie to zdecydowanie szybciej i po przyjeździe na miejsce należy je jedynie odebrać w punkcie informacyjnym w centrum Granady. Zwiedzanie odbywa się w dwóch turach (porannej i popołudniowej), zaś na konkretną godzinę wybiera się wejście do Pałaców Nasrydów, gdzie zawsze panuje największy tłok. My zdecydowaliśmy się na turę popołudniową (bo rano jeszcze hasaliśmy po samej Granadzie, o czym też później napiszę) i wejście do Pałacu na godzinę 14.30. A jak nam to wszystko wyszło, dowiecie się, czytając dalej. 😉

         Na początek ciut historii, chociaż zapewne wszyscy doskonale wiedzą, że to właśnie Granada i Alhambra były ostatnim bastionem Arabów w Hiszpanii i została zdobyta w 1492 roku. Zespół pałacowy został zbudowany w latach 1232-1273, był siedzibą emirów, zaś największej i zarazem najpiękniejszej rozbudowie ulegał w czasach panowania dynastii Nasrydów w XIV wieku. Położona jest na wzgórzach, otoczona murami, dlatego dostęp do niej nawet w czasach obecnych wymaga sporo wysiłku. Z centrum Granady trzeba się wspinać kilkanaście minut, żeby stanąć pod jej bramami. Ale zdecydowanie jest to warte wysiłku, bo to co później zobaczymy, chwilami wygląda jakby zostało stworzone za pomocą magii, a nie pracą ludzkich rąk.

 
puerta del vino <3

       
       Jak już wspominałam, zdecydowaliśmy się na popołudniową turę, na którą przybyliśmy przed godziną czternastą. Początkowo planowaliśmy się ustawić w kolejce do Pałacu Nasrydów, ale stwierdziliśmy, że nie będziemy siedzieć bezproduktywnie w kolejce przez kilkadziesiąt minut (mimo iż słoneczko przyjemnie przygrzewało i można było się rozsiąść na ławeczce, chwytając jego listopadowe promienie) i gdzieś się przejdziemy. Podziwialiśmy najpierw widoki na okolicę (bo położenie Alhambry sprawia, że zarówno na nią jak i z niej są absolutnie przefantastyczne widoki), a po kilku chwilach skierowaliśmy nasze kroki w kierunku Alkazaby, będącej najstarszą częścią całego kompleksu pałacowego Alhambry.

mury Alkazaby.
z widokiem na Granadę.
w oddali widać wejście do Pałacu Nasrydów.

 
       Nie da się ukryć, że w stronę Alkazaby ciągnęło nas również dlatego, że jej największymi atrakcjami obecnie są wieże. Dużo fajnych wież przy murach, po których można spacerować i podziwiać okolicę. A przecież dla nas to największa frajda, gdy można się gdzieś powspinać, dlatego ochoczo ruszyliśmy na jej podbój. Tutaj panował zdecydowanie mniejszy ruch, więc można było w miarę spokojnie spacerować bez narażenia się na ciągle wpadanie na kogoś.

          Po środku znajduje się Plaza de Armas będąca oryginalnym wejściem do Alkazaby. Z daleka wygląda to jak wielki labirynt, jednakże z bliska okazuje się iż są to fundamenty domów i różnych konstrukcji służących mieszkańcom twierdzy.

       Największą (dosłownie i w przenośni) atrakcją Alkazaby jest Torre de la Vela z ogromnym dzwonem. Wieża zbudowana jest na planie kwadratu o boku 16 metrów, zaś wznosi się na wysokość niemalże 27 metrów. Znajdujący się na niej dzwon pełnił bardzo ważną rolę w historii miasta, bowiem ostrzegał przed niebezpieczeństwem, obecnie używany jest tylko raz w roku – 2 stycznia na pamiątkę zdobycia miasta przez Królów Katolickich. Wiąże się też z nim tradycja mówiąca, że każda samotna kobieta, jeśli uderzy w dzwon, wyjdzie za mąż do końca roku. Niestety o tej tradycji dowiedziałam się dopiero pisząc tą notkę posiłkując się informacjami z oficjalnej strony Alhambry i nie stukałam w niego. Pewnie dlatego jest jak jest. ;p

          Sama wieża położona jest absolutnie fantastycznie, jeśli chodzi o możliwości widokowe. Widać z niej całą okolicę – zarówno Granadę, samą Alhambrę jak i szczyty Sierra Nevada. Sama byłam całkowicie zauroczona pięknem okolicy, szczególnie te wszystkie białe domy aż kuły po oczach swoją intensywnością. Nie mogłam się po prostu oderwać od aparatu, powtarzając niektóre ujęcia po kilka/kilkanaście razy, a każde kolejne było coraz piękniejsze. Naprawdę – przecudne miejsce. 🙂

Mirador de San Nicolas jak zawsze zatłoczony. 🙂

        Obok wejścia znajduje się piękny Jardines de los Adarves (czyli po prostu ogród na wałach), będący dla nas drogą wyjścia z całej Alkazaby. Zaskakująco niewielu turystów tutaj trafiało, więc byliśmy praktycznie sami. Z racji faktu, iż był to mimo wszystko listopad niewiele rzeczy już kwitło, ale i tak było to niezwykle przyjemne i urokliwe miejsce. Takie na idealne zakończenie wędrówki po Alkazabie i na złapanie chwili oddechu przed kolejną wyprawą – do Pałacu Nasrydów.

       Jednak o największej perle Alhambry będzie dopiero w następnej notce, bowiem stamtąd mamy naprawdę mnóstwo zdjęć, bo i niesamowicie dużą liczbę cudnych rzeczy można tam zobaczyć. Niech Alkazaba będzie takim wprowadzeniem i zapowiedzią tego, że im dalej tym piękniej. 🙂

~~Madusia.

No Comments

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *