Podróże

Magiczna Polska: Kolorowe Jeziorka. :)

       Jedenasty listopada to data, którą w naszym kraju powinien znać każdy. Sama poznałam jej znaczenie w szkole podstawowej, gdzie zwrot, że nasza ojczyzna odzyskała niepodległość po 123 latach zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, iż od tamtej pory historia stała się moją pasją. Z czasem rozszerzyłam swoje zainteresowania poza historię naszego kraju, chociaż zawsze jest mi ona bliska. Podobnie było z podróżami – najpierw zaczynałam od tych najbliższych mi kierunków, stopniowo powiększając zasięg moich wyjazdów. I chociaż ostatnio ukochałam szczególnie mocno południe naszego kontynentu, to jednak nadal uważam, że i u nas jest mnóstwo przepięknych miejsc, które warto zobaczyć. I właśnie o takim jednym dzisiaj chciałam napisać, bo uważam, że jest stosunkowo mało znane. Napisałam \”stosunkowo\”, bo sama dowiedziałam się o nim czytając blogi podróżnicze, zaś większość moich znajomych nie miała pojęcia o jego istnieniu, ale tam na miejscu panuje spory tłok, co zupełnie mnie też nie dziwi. Jest tu naprawdę uroczo. I w myśl powiedzenia \”cudze chwalicie, swego nie znacie\” zapraszam Was dzisiaj na wyprawę w Rudawy Janowickie, gdzie znajdują się Kolorowe Jeziorka. 🙂

   Kolorowe Jeziorka leżą w powiecie kamiennogórskim w gminie Marciszów, we wsi Wieściszowice, na terenie Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Najłatwiej dojechać, skręcając z drogi wojewódzkiej 328 na Janowice Wielkie, następnie trzeba skręcić w lewo, w kierunku miejscowości Wieściszowice. Dojazd jest dość prosty, bowiem wszędzie ustawione są tabliczki kierujące nas do tego miejsca. Myśmy jechali tam z Jeleniej Góry, gdzie zajechaliśmy na szybki obiad po zdobyciu Śnieżki. Bardzo zależało mi, żeby tutaj dotrzeć, dlatego mimo zmęczenia, zdecydowaliśmy się zatrzymać jeszcze tutaj na krótki spacer, który wcale nie był taki krótki jak się spodziewaliśmy. Ale tak to bywa, gdy się nie ma już siły na czytanie mapy. 😉 Przed samym wejściem do Parku Krajobrazowego znajduje się wielki parking, gdzie do biletu parkingowego dodają mapkę całego terenu. I właśnie na nią spojrzeć nam się nie chciało, tylko szybciutko ruszyliśmy przed siebie. 😉

      Niemalże od razu po wejściu do Parku znajduje się pierwsze jeziorko – Żółte. Jednakże w oczy rzucała się przede wszystkim jaskinia, a nie jeziorko. Jak się bowiem okazało, Żółtemu Jeziorku zdarza się okresowo wysychać i to właśnie był ten okres. ;p Chociaż nie, przepraszam, coś tam z niego zostało, co doskonale widać na zdjęciu. 😉 Nie okazywaliśmy jednak rozczarowania, bo przecież jeszcze trzy przed nami, a poza tym fajna jaskinia tutaj była. 😉

Żółte Jeziorko. <3

         Kilkanaście kroków dalej znajdowało się jeziorko, które w pełni nas usatysfakcjonowało – Purpurowe. Najbardziej podobało mi się, że można było je doskonale zobaczyć zarówno z góry (którędy wiódł szlak do następnych jeziorek) jak i z dołu, bowiem dało się do niego zejść, obejść je i w ogóle och i ach. 😉 Tutaj też spędziliśmy najwięcej czasu, bo i też niezwykle spokojnie było, mimo iż powyżej akurat znajdowała się knajpa okupowana przez rodziny z dziećmi. 😉

       Spore wrażenie robiły też na mnie odbicia w tej czerwonawej wodzie i szalenie sporo zdjęć właśnie z nimi w roli głównej tutaj powstało. Jak widać na powyższych zdjęciach, wdrapaliśmy się też na skarpę znajdującą się nad jeziorkiem i kawałek nawet szliśmy nią dalej, ale po kilku chwilach okazało się, że jednak nie ma tutaj żadnego innego wyjścia, poza tym, którym wchodziliśmy i musieliśmy zawracać. A każdy kolejny metr w nogach zaczynaliśmy odczuwać coraz bardziej, biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej zdobyliśmy Śnieżkę i co najmniej dwadzieścia kilometrów już mieliśmy za sobą. 😉

          Po wygramoleniu się na górę, ruszyliśmy (znów w górę) w kierunku następnego jeziorka. Spodziewaliśmy się, że są mniej więcej usytuowane w podobnej odległości od siebie, więc bardzo smutno nam się zrobiło, gdy wreszcie spojrzeliśmy na mapę i okazało się, że do kolejnego jest osiemset metrów. Prawie kilometr! I to głównie pod górę. Oj, bolały już nogi, bolały, a Tomasz przeszedł na swój tryb marudzenia ze zmęczenia, co powodowało, że tym bardziej miałam dość, ale przecież się nie przyznam bo to był mój pomysł. Dzielnie więc tuptałam, roztaczając przed nim perspektywę czekających nas przepięknych widoków. I pod tym względem Szmaragdowe Jeziorko nas nie rozczarowało, bo prezentowało się naprawdę fantastycznie. Nieco gorzej było jednak z atmosferą, bo tutaj biegało mnóstwo dzieciaków (i w tym momencie przypomniał mi się wpis na Wikipedii odradzający rodzinnych spacerów ;p), dodajmy baaaardzo głośnych dzieciaków. 😉

          Obeszliśmy jeziorko niemalże dookoła i ruszyliśmy (znów w górę!) lasem prosto do następnego. Tutaj już wiedzieliśmy, że czeka nas kilometrowy spacer (ale co to przecież jest zaledwie kilometr), więc szliśmy po prostu przed siebie. Najpierw lasem, później ubitą drogą pomiędzy łąkami. I nigdzie jeziorka, żadnych znaków (a do tej pory pod tym względem wszystko było świetnie przygotowane), nawet zastanawialiśmy się, czy gdzieś go nie minęliśmy. Ale nie, wreszcie pojawiła się strzałka, że trzeba skręcić w las. Posłusznie skręciliśmy i naszym oczom ukazało się wielkie nic. ;p Dziura w ziemi i jedynie tablica informacyjna, która potwierdziła, że tak, tutaj bywa jeziorko. Ale częściej go nie ma niż jest. ;p Naszą rozmowę po odkryciu tego faktu lepiej zachować w tajemnicy. ;p Wracając Tomasz stwierdził, że on koniecznie musi sprawdzić ile jest do tego jeziorka, bo na pewno nie kilometr, tylko więcej. Faktycznie, szliśmy dość długo, ale okazało się, że to po prostu nasze zmęczenie, bo droga powrotna wyniosła niemalże dokładnie tysiąc metrów. ;p

tu byłem – zielony stawek. ;p

         Powrót na parking był już dla nas prawdziwym wyzwaniem, bo nogi wchodziły nam tam gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. ;p Dawno nie byłam taka zmęczona i głównie przez to nie zachwycałam się tym miejscem tak bardzo jak chciałam. Z drugiej strony, trochę smutno, że zamiast czterech jeziorek, zobaczyliśmy dwa pełne, jedną kałużę i dziurę w ziemi. 😉 Niemniej, nawet te dwa robiły wrażenie, szczególnie Purpurowe przypadło mi do gustu, chociaż Szmaragdowe też było niczego sobie. Wracając spotykaliśmy dzielną pannę młodą, która w całym ślubnym rynsztunku wchodziła pod górę. Widać było, że to popularne miejsce na ślubne sesje, bo minęliśmy co najmniej trzy różne ekipy. 😉

            Podsumowując, Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich to miejsce, które naprawdę warto zobaczyć, tylko najlepiej dowiedzieć się przed wejściem od ekipy obsługującej parking, czy wszystkie jeziorka są. 😉 Bo trochę bez sensu drałować kilometr w jedną stronę, żeby na koniec zobaczyć dziurę w ziemi. A tak, gdyby człowiek się zapytał wcześniej, to by nie był taki rozczarowany i w pełni docenił piękno i wyjątkowość tego miejsca. 😉 Ale polecam sprawdzić je samemu! :))

~~Madusia.

33 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *