Książki

Zaczytana Madusia: „Jedyne prawdziwe miłości” Taylor Jenkins Reid – recenzja

Powrót z wakacji i jet lag sprawiły, że z wiecznej sowy przemieniłam się w niepokojąco radosnego skowronka. Pobudka przed wschodem słońca to teraz moja codzienność, więc postanowiłam skorzystać z tych pięknie cichych godzin i nadrobić zaległości w recenzjach. Tak to już bywa, jak się tacha na drugi koniec świata siedem książek, z których każda wzbudza emocje i mniejsze bądź większe zachwyty. Na pierwszy ogień idzie wznowienie powieści Taylor Jenkins Reid „Jedyne prawdziwe miłości”. Zapraszam!

„Właśnie kończę jeść kolację z rodziną i narzeczonym, kiedy dzwoni mój mąż” – tak rozpoczyna się historia Emmy, a ja osobiście bardzo lubię takie mocne pierwsze zdania. Tutaj mamy właściwie całą kwintesencję książki zawartą w zaledwie kilku słowach. Bo jest ona – główna bohaterka Emma i są oni – mąż Jesse i narzeczony Sam. I historia nietypowego trójkąta miłosnego.

Książka jest podzielona na kilka wyjątkowo dobrze przemyślanych części, które pozwalają zrozumieć jak doszło do tego nietypowego telefonu. Emma snuje swoją historię z przeszłości, gdzie poznajemy jej nastoletnie wcielenie i pierwszą młodzieńczą miłość, czyli właśnie Jessego. To całkiem niezła opowieść w stylu „my konta cały świat”, ale któż z nas tak wtedy nie myślał.

Jednak życie to nie bajka i na dzień przed ich pierwszą rocznicą ślubu Jesse wyrusza w podróż na Alaskę, w trakcie której jego helikopter znika z radarów. Jesse zostaje uznany za zaginionego, a świat Emmy rozsypuje się jak domek z kart. Musi zbudować go na nowo, a po pewnym czasie ważną rolę zacznie w nim odgrywać Sam – znajomy z nastoletnich lat. Aż tu nagle zadzwoni Jesse.

„Jedyne prawdziwe miłości” skupiają się głównie na wątkach miłosnych, na dywagacjach czy można kochać dwie osoby jednocześnie. Chwilami jest to męczące, „kocham cię” wylewa się niemal z każdej strony. Zachowanie Sama jest wg mnie absolutnie niewiarygodne, litości, żaden facet się tak nie zachowuje. Od momentu ponownego pojawienia się Jessego dialogi stają się sztuczne i nużące. Ile w kółko można gadać o tym samym.

Gdyby to była wyłącznie historia miłosnego trójkąta to zjechałabym książkę z góry na dół. Na szczęście są tu również inne wątki, które sprawiły, że koniec końców byłam nią oczarowana (i to mimo mojej ogromnej niechęci do tej całej cukierkowej otoczki). Bardzo podobała mi się przemiana Emmy, jej godzenie się z traumą straty męża i odkrywanie siebie samej na nowo. Jest to tak wyraźnie prawdziwe, że czytałam te fragmenty z wypiekami na twarzy.

Drugim wątkiem, który zrobił na mnie równie silne wrażenie, jest relacja Emmy z jej starszą siostrą Marie. Tutaj też jesteśmy świadkami dojrzewania obu dziewcząt – wyjątkowo interesujący (i niezwykle życiowy) jest fragment, gdy konfrontują ze sobą swoje nastoletnie spojrzenia na siebie i jak bardzo różnił się ich wzajemny odbiór tych samych sytuacji. Myślę, że każdy kto ma rodzeństwo, przeżywał podobne rozterki.

Dodatkowym bonusem dla każdego książkoholika jest środowisko, z którego wywodzi się Emma. Jej rodzina prowadzi księgarnię w małym miasteczku, w której obie siostry pracują po szkole. Ona również odgrywa istotną rolę w życiu Emmy, chociaż potrzebuje sporo czasu, aby to zrozumieć. Ten wątek też podbił moje serduszko, pełno w nim czułości i takiego zwykłego ciepła.

Czy istnieje tylko jedna prawdziwa miłość? Emma znajduje swoją odpowiedź, ale myślę, że każdy z nas też ją zna. I zapewne w wielu przypadkach będą to kompletnie różne odpowiedzi. A jaka jest Wasza?

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *