Zaczytana Madusia: „Nasze odzyskane miejsca” Alina Staneczek – recenzja
Mogłoby się wydawać, że o miłości napisano już wszystko. Przerobiono ją wzdłuż i wszerz, w każdej możliwej postaci i ciężko wymyślić coś zupełnie nowego i oryginalnego, bo przecież „to już było”. A mimo to ciągle powstają książki, które w niespotykanie delikatny i czuły sposób pokazują nam miłość na nowo. Takim właśnie tytułem są „Nasze odzyskane miejsca” autorstwa Aliny Staneczek, w którym nieśpiesznym tempem odkrywamy kolejne oblicza tego jedynego w swoim rodzaju uczucia. Zapraszam na recenzję.
Historia zaczyna się zwyczajnie – chłopak poznaje dziewczynę. Starszą, pewną siebie, uroczą, z głową pełną wiedzy. Spotykają się na uniwersyteckim korytarzu – on dopiero zaczynający, ona na czwartym roku. Coś ich do siebie przyciąga, więc szybko zostają przyjaciółmi. Oboje studiują architekturę, która jest głównym tematem ich rozmów. Razem odkrywają niuanse poniemieckiej zabudowy Gliwic, które na stronach książki stają się jej pełnoprawnym bohaterem. Opowieści o nim zapierają dech w piersiach, w każdym słowie czuć prawdziwą miłość i przywiązanie. Greta, nasza bohaterka, jest do niego tak mocno przywiązana, że nie wyobraża sobie wyjść za mną za kogoś nie stąd. A Juliusz jest z Gdańska.
Studencka historia miłosna nie ma jednak happy endu. Greta, za pośrednictwem swojego ojca, wspiera młodego Juliusza, gdy stawia swoje pierwsze kroki po studiach. Trafia do Warszawy, gdzie pracować w zespole powołanym do odbudowania Zamku Królewskiego, a Greta wychodzi za mąż za Ślązaka. Mimo to, często wspominają wspólne chwile, szczególnie Juliusz, który dzięki swojemu architektonicznemu talentowi, pracuje w całej Europie. Razem z nim poznajemy bliżej miasta, w których przyszło mu żyć, a każda z tych opowieści jest naprawdę fascynująca. Chciałabym umieć patrzeć na otaczające nas budowle tak jak on – zachwycać się detalami, zauważać to, co jest na wierzchu, a czego w pośpiechu zwykle nie dostrzegamy. Uczy nas uważności, ale sam ma problem ze zbudowaniem własnego otoczenia. Często towarzyszą mu piękne kobiety, ale są one tylko pewnym etapem w jego życiu, nigdy celem. On pozostał w Gliwicach, w pewnej starej kamienicy.
„Nasze odzyskane miejsca” to dobra książka. Nie ma co wymyślać ani szukać wielkich słów – jest po prostu dobra. I ciepła. Jak taki kocyk w zimną jesienną noc, gdy w ciszy uśmiechamy się do swoich wspomnień. Zapewne każdy z nas skrywa gdzieś w kącie serduszka taką pierwszą miłość, która z racji swojego miejsca na liście zauroczeń, budzi w nas najwięcej emocji. Ta książka pozwala je przywołać i sprawić, że znów nabiorą blasku.
Równie ważną rolę jak ludzie odgrywają w tej historii budowle. Szczególnie duże wrażenie zrobiła na mnie historia Gliwic, miasta wydawać by się mogło, niepozornego. Nic bardziej mylnego – sporo zaskoczeń nas czeka w trakcie lektury. Podobnie potraktowana jest Warszawa, Gdańsk, włoska Piza czy też duńska Kopenhaga. Ale to polskie miasta, zwłaszcza te podnoszące się z gruzów, mają najtrudniejszą historię. Naprawdę, ten aspekt książki, ta drobiazgowość przy opisach, jest niesamowita. Wydawać by się mogło, że aż taka dokładność będzie przytłaczająca, ale zupełnie tak nie jest. Wszystko w tej książce współgra ze sobą idealnie.
Jeśli szukacie czegoś ciepłego, co obudzi w Was wspomnienia sprzed lat – koniecznie sięgnijcie po tej tytuł. Jest on niepozorny i może łatwo zniknąć w natłoku krzykliwych, kolorowych okładek i mieniących się tęczowo brzegów. Dobra historia się nie narzuca, czeka grzecznie na swoją kolej, by rozbudzić w nas te wszystkie dobre uczucia, które tkwią gdzieś głęboko ukryte. Nie dajcie jej czekać zbyt długo. Serdecznie polecam.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Replika/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.