Zaczytana Madusia: „Eutymia” Grzegorz Mirosław – recenzja
Pamiętam jak wiele lat temu pochłaniałam z wypiekami na twarzy sensacyjne powieści Dana Browna, w których łączył prawdziwe wydarzenia ze świetną fikcją literacką. Spod jego pióra wychodziły naprawdę niesamowite historie, które doczekały się nawet swoich wersji filmowych. Mam szczerą nadzieję, że podobnie będzie w przypadku książek Grzegorza Mirosława, bowiem zarówno „Diablak” jak i jego najnowsza „Eutymia” doskonale się do tego nadają. Dziś przychodzę właśnie z recenzją „Eutymii”, bo już sam tytuł wzbudza duże zainteresowanie swoją oryginalnością. Zapraszam do lektury!
Po zaskakujących wydarzeniach w poprzedniej książce („Diablak” to pierwszy tom, dobrze go znać przed lekturą „Eutymii”) sympatyczny komisarz Edmund Malejko zostaje przeniesiony spod Babiej Góry w równie malownicze Pieniny. W komendzie jego partnerką zostaje młodsza aspirant Maja Michalik, z którą dogaduje się wyjątkowo dobrze. Dziewczyna traktuje go jak ojca, a on docenia fakt, że ktoś w końcu o niego dba. Jest to naprawdę ciekawie przedstawiona relacja budząca szczery uśmiech w trakcie lektury.
Nie trwa on jednak zbyt długo, bowiem spokojną pienińską sielankę przerywa tajemnicza śmierć mężczyzny, którego ciało zostaje odnalezione w górach. Początkowo sprawa wydaje się prosta, wygląda na nieszczęśliwy wypadek, ale to tylko pozory. Nieostrożny turysta okazuje się być Hiszpanem, a nieopodal jego ciała komisarz odnajduje tajemniczo wyglądające sznurki, będące inkaskim pismem węzełkowym. Szybko jednak kipu zmieniają swojego właściciela, a komisarz zaczyna otrzymywać anonimowe wiadomości, które wydają się prowadzić go za rękę w trakcie sprawy. A jest ona zakręcona równie mocno jak te inkaskie węzełki.
Sprawcy wydają się być cały czas o krok przed policjantami, bowiem gdzie się nie pojawią, tam czekają na nich już tylko kolejne ofiary i następne zagadki. Sprawa gmatwa się jeszcze bardziej, gdy krążące po okolicach legendy stają się prawdą – ruiny Pienińskiego Zamku skrywają w sobie tajemnice, a jako wisienka na torcie pojawia się legendarny skarb Inków przewieziony i ukryty w tamtych okolicach. Naprawdę wyobraźnia autora nie ma granic, tak pospinał te wszystkie wątki, że głowa mała.
Ale to nie wszystko! Wydawać by się mogło, że po inkaskim skarbie już nic nas nie zaskoczy, a w pewnym momencie Grzegorz Mirosław szykuje nam taki przewrót, że aż ciężko w niego uwierzyć. Lubię takie wywrócenie akcji do góry nogami i wsadzenie przysłowiowego kija w mrowisko. Wychodzenie poza utarte schematy to zdecydowanie znak rozpoznawczy autora – każda kolejna powieść zaskakuje mnie wyjątkowo mocno i liczę, że utrzyma tę formę jeszcze przez długi czas. „Eutymia”, a wraz z nią „Diablak” to świetne książki sensacyjne, które Was zaskoczą, jeśli tylko nie będziecie ich traktować zbyt poważnie i dosłownie. Wtedy staną się idealną lekturą dla każdego prawdziwego pasjonata zaskakujących historii. Polecam!
Ps. Eutymia to z języka greckiego radość, pogodny nastrój.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Initium / dziękuję za egzemplarz do recenzji.
One Comment
Patrycja
Bardzo mi się podobała, szczególnie ten finał, który rozniósł na łopatki! Autor świetnie się rozwinał od swojego debiutu – już czekam na kolejne książki 🙂