Książki

Zaczytana Madusia: „Zrzutka Haywardów” Janice Hallett – recenzja premierowa

Świetnych książek przeczytałam w tym roku już sporo, ale fenomenalnych tylko kilka. I właśnie do tego grona majestatycznym krokiem wjechała „Zrzutka Haywardów” – kryminał zaskakujący nie tylko treścią, ale – i przede wszystkim – formą. Często zdarza mi się pisać, że książka mnie wciągnęła, ale od tej nie mogłam się oderwać do tego stopnia, że prawie przegapiłam swoją stację – nieopatrznie zaczynając ją czytać w pociągu. A cóż takiego niezwykłego jest w tej książce? Koniecznie czytajcie dalej!

Zwykle sceptycznie podchodzę do książek, które wymagają pewnej interakcji od czytelnika, rozwiązywania zagadek czy hasania po różnych stronach nie następujących po sobie. Wyjątkiem w tym temacie jest genialna „Gra w klasy” Cortázara oraz… właśnie „Zrzutka Haywardów”. Jak ja się doskonale przy niej bawiłam, nie mogąc się praktycznie oderwać od czytania przez dwa dni – gdybym tylko miała możliwość, to na pewno skończyłabym ją za jednym zamachem. Nieopatrznie jednak zabrałam ją ze sobą w delegację i zaczęłam czytać w pociągu, po czym po dwustu stronach przeczytanych z wypiekami na twarzy, musiałam ją porzucić na prawie cały dzień! To był prawdziwy dramat, bo i tak cały czas ta historia chodziła mi po głowie. I cały czas w niej siedzi.

„Zrzutka Haywardów” to kryminał oparty na klasycznej zasadzie zamkniętego pokoju – znamy wszystkich obecnych i wśród nich szukamy naszego złoczyńcy. W tej historii jest ich więcej, ale i tak kluczowe jest pytanie „kto” i „dlaczego” zabił? Wcielamy się w książce w rolę asystentów adwokata składającego apelację w sprawie osoby skazanej za morderstwo, który jest przekonany, że ta osoba jest jednak niewinna. Naszym celem jest przeanalizowanie całej sprawy raz jeszcze, aby znaleźć dowody, że skazanie było niesłuszne. I właśnie ta analiza to prawdziwa jazda bez trzymanki – opieramy się wyłącznie na wiadomościach (mailach i smsach) pomiędzy uczestnikami tytułowej zrzutki. Dzięki takiej formie książkę wprost się pożera, bowiem są to zwykle krótkie komunikaty, często jednostronne, w których poznajemy dany fragment z jednej tylko perspektywy. Mnie ten pomysł kupił w całości – jest oryginalnie, porywająco i śmiesznie jednocześnie.

Chociaż tytułowa „Zrzutka Haywardów” przeznaczona jest na wyleczenie dwuletniej Poppy, u której lekarze diagnozują rzadkiego raka mózgu, to książka absolutnie nie ma smutnego wydźwięku. Jest lekko i świeżo, historia bardziej nas rozwesela (głównie dzięki sposobowi komunikacji niektórych uczestników zbiórki, wśród których nie brakuje barwnych i intrygujących postaci) niż przygnębia. Bohaterowie są mocno jacyś, mamy tu pełen przegląd osobowości – od irytujących po te prawdziwie urocze czy złośliwe. Dzięki temu też akcja cały czas się kręci, bo w zbiórce na niezbędną eksperymentalną metodę leczenia małej dziewczynki liczy się każda minuta. A wiadomo, że jak się człowiek spieszy, to często wiele rzeczy nie idzie po jego myśli i robi się ciekawie. I uwierzcie – jest ciekawie!

Zazdrość, sekrety, obsesje, manipulacje i w końcu ona – zbrodnia! Któż by pomyślał, że zrzutka może wywoływać w ludziach tak wielkie i skrajne emocje – a chwilami strony aż płoną od ich nadmiaru. Serio, tonę w zachwytach nad pomysłem i jego realizacją w powstaniu tej książki – naprawdę jestem szczerze oczarowana i koniecznie już czekam na kolejną, w podobnym klimacie. Samą mnie zaskoczyło jak mocno się wkręciłam, jak bardzo pokręcone losy bohaterów mnie wciągnęły i jak bardzo pomyliłam się w swoich podejrzeniach. Chociaż pewne rzeczy podejrzewałam, żeby nie było, że aż tak niekumata jestem. A tak serio – świetna książka, warto poświęcić jej swój czas. Dostarczy Wam mnóstwo rozrywki i pozwoli zająć myśli, gdy rzeczywistość Was przytłoczy. U mnie sprawdziła się perfekcyjnie!

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Znak Crime dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *