
Zaczytana Madusia: „Zabójcza zieleń” Wiktoria Król – recenzja przedpremierowa
Ależ wiosennie się zrobiło. Ostatnia tak piękna Wielkanoc miała miejsce chyba z pięć lat temu, gdy światem chwiała w posadach pandemia. Teraz możemy korzystać z pogody i podziwiać feerię barw, które zafundowała nam natura. To ona inspirowała wszelkich artystów do poszukiwań odpowiednich pigmentów i barwników, aby móc w pełni oddać piękno kolorów na obrazach czy też przedmiotach użytkowych. I dzisiaj o jednym z nich chciałabym Wam więcej opowiedzieć przy okazji premiery książki Wiktorii Król „Zabójcza zieleń. Historia zielonego pigmentu z arszenikiem”, która będzie miała miejsce w najbliższą środę.

Zieleń dodaje głębi i kolorytu, ożywia praktycznie każdą rzecz i kojarzy się pozytywnie. Wiadomo, zieleń, wiosna, życia, bo wszystko budzi się na nowo po długiej, najczęściej szarej zimie. Zieleń kojarzy się nam z przepychem, a Ania z Zielonego Wzgórza na pewno nazwałaby go „pysznym”. I dlatego też tak ciężko było uwierzyć w XIX wieku, że ten niewinny pigment, z którego powstawała ta niezwykła barwa, może okazać się niebezpieczną trucizną. I tak właśnie było, a Wiktoria Król stworzyła o nim drobiazgową, acz bardzo wciągającą opowieść.
Nie spodziewałam się, że historia jednego koloru (aczkolwiek w różnych odcieniach) może być aż tak fascynująca. Poszukiwanie idealnych barwników od zawsze było wyzwaniem, szczególnie jeśli miały być żywe i trwałe. Początkowo nikt sobie nie zawracał nimi głowy, bowiem tylko najbogatszych było stać na ozdabianie domów czy budynków sakralnych. Czasy rewolucji przemysłowej sprawiły jednak, że społeczeństwa zaczęły się rozwijać i bogacić, dzięki czemu większa grono zaczęło się troszczyć o miejscach, w których przyszło im żyć. I też chcieli żyć ładnie. Stąd wzięła się potrzeba wynalezienia skutecznych i stosunkowo tanich barwników, których można używać w produkcji hurtowej, a nie tylko w ręcznych manufakturach.
I tu wchodzi na biało cały on – ARSZENIK! Każdy kto przeczytał chociaż jeden angielski kryminał osadzony w dziewiętnastym wieku, na pewno kojarzy go jako idealną truciznę. Nadawał się do tego idealnie, bo był bezwonny, bez smaku i dobrze się rozpuszczał. A przy zastosowaniu odpowiednich metod chemicznych stawał się jednym z twórców najpiękniejszego zielonego barwnika, niezwykle intensywnego, w miarę taniego w produkcji i dostępnego w sporej ilości. I wtedy zapanował prawdziwy szał – w modzie było absolutnie wszystko zielone – ubrania, tapety, oprawy książek, zabawki dla dzieci – praktycznie każda rzecz, jaką możecie sobie wyobrazić. A za nim czaiła się śmierć.
„Zabójcza zieleń. Historia zielonego pigmentu z arszenikiem” to niezwykłe kompendium wiedzy – pełne ciekawostek, ale też i odniesień do nauki. Ja zawsze z chemii byłam słaba, więc niewiele rozumiałam, ale proces powstawania pigmentu został przedstawiony w sposób interesujący. Podobają mi się także wywiady autorki z różnymi osobistościami, które pozwalają spojrzeć na kwestię barwnika i arszeniku z różnych punktów widzenia – mnie się podobał wyjątkowo mocno ten z konserwatorką książek. Książka jest przepełniona wycinkami z prasy, co zawsze zaliczam na plus, nie brakuje też barwnych grafik czy przedruków. A co najważniejsze – czyta się ją jednym tchem jak naprawdę dobry kryminał.
Myślę, że „Zabójcza zieleń” to dobra książka na wiosnę – możemy się z nią rozsiąść gdzieś na łące i poczytać o chęci doścignięcia perfekcji natury, nawet kosztem zdrowia i życia. Jednak ślepe podążanie za trendami nie jest dobrym rozwiązaniem, koszty za tym idące mogą być o wiele większe niż wygląda to na pierwszy rzut oka. Na szczęście odcień użyty na okładce jest bezpieczny, więc spokojnie możecie po nią sięgać. Premiera już w najbliższą środę!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Kobiece/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
