Książki

Zaczytana Madusia: „I już nigdy nie nazwę cię tatą” Caroline Darian – recenzja przedpremierowa

Codziennie na świecie dzieje się historia, o której nikt nigdy się nie dowie. Codziennie dzieją się rzeczy, o których nikt nigdy nie napisze. Nie bez powodu mówi się, że najbardziej nieprawdopodobne scenariusze zostają napisane przez samo życie, chociaż nie do końca się z tym powiedzeniem zgadzam. Zwykle te najokrutniejsze tworzy człowiek, o czym przekonaliśmy się po raz kolejny kilka lat temu, gdy we Francji światło dzienne ujrzała sprawa Gisele Pelicot, a w przestrzeni publicznej pojawiło się pojęcie przemocy farmakochemicznej. Zapraszam na recenzję wyjątkowo trudnej książki – córka Gisele zdecydowała się na publikację swojego dziennika, który zaczęła pisać, gdy okazało się, że jej ojciec został aresztowany za coś, co na zawsze zniszczyło ich rodzinę, a z Caroline uczyniło symbol walki o samą siebie.

Są takie tytuły, o których wyjątkowo trudno jest napisać cokolwiek. Książka „I już nigdy nie nazwę cię tatą” bezsprzecznie należy do tej kategorii i z ogromną trudnością wyklikuję kolejne słowa na klawiaturze. Po chwili je kasuję, znów piszę i tak od dobrych kilku chwil. Każde ze znanych mi określeń brzmi niezwykle banalnie i absolutnie nie jest w stanie oddać tego, co czułam w trakcie lektury. Chociaż mój odbiór nie ma tu żadnego znaczenia, bo przecież nie jestem w stanie żadną cząstką siebie i mojej naprawdę wyjątkowo rozpasanej wyobraźni, próbować utożsamić się z główną bohaterką ani też spróbować poczuć, co mogło się z nią dziać. Myślę, że sama miała problem z wyraźnym nazwaniem swoich emocji, bo właśnie o tym traktuje głównie ta, niepozorna w swojej objętości, książka.

Zagubienie.

Zaprzeczenie.

Zrozumienie.

Nie, tego ostatniego nie spotkacie w tej historii. Nie da się zrozumieć człowieka, męża, ojca, dziadka, który przez kilkanaście lat faszerował lekami swoją żonę tylko po to, by udostępniać jej pozbawione świadomości ciało innym mężczyznom w celach zaspokojenia ich chorych chuci i fantazji. Brzmi nieprawdopodobnie. A jednak okazało się to prawdą.

Przed przemocą farmakochemiczną wyjątkowo trudno się bronić. Tracisz przecież świadomość, nie wiesz co się z tobą dzieje, masz tylko dziury w pamięci, ale uważasz, że to wina wieku, złego samopoczucia czy po prostu taki twój urok. Nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy w twoim organizmie znajdują się jakieś niepokojące substancje, przecież nie zażywasz takich. A jeśli jeszcze okazuje się, że twoim oprawcą jest osoba ci najbliższa, z którą mieszkasz i żyjesz pod jednym dachem od wielu lat, która jest twoim opiekunem i ufasz jej pod każdym względem, to praktycznie nie masz szans, żeby wykryć taki proceder.

Gisele Pelicot też nie mogła w to uwierzyć i zapewne nikt by w to nie uwierzył, gdyby nie fakt, że mąż był niezwykle skrupulatny w nagrywaniu i fotografowaniu tych wszystkich przypadków. Co czuje kobieta, gdy musi przebrnąć przez (nawet jeśli tylko część) zebranego materiału, na którym zostaje dosłownie obdarta ze swojego człowieczeństwa? A co jej córka, będąca zarówno córką przecież ofiary jak i oprawcy?

„I już nigdy nie nazwę cię tatą” to książka będąca świadectwem miłości córki do matki. To próba poradzenia sobie z rzeczami niemożliwymi i ostatecznymi. To krzyk ofiar, które mają wszelkie prawo stać prosto i z podniesioną głową, bo to nie one mają czuć wstyd. Gisele Pelicot stała się symbolem. I dlatego warto sięgnąć po ten tytuł, żeby zrozumieć, jak wiele ją ta odwaga kosztowała.

Premiera już jutro, 23.04.2025

/*współpraca barterowa z wydawnictwem W.A.B. / dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *