
Zaczytana Madusia: „Rysa” Kamila Bryksy – recenzja
Dobrym thrillerem psychologicznym nigdy nie pogardzę. Ostatnio ten gatunek mocno zyskał w moich oczach i przyznam się, że nieco zastąpił czytane przeze mnie pasjami kryminały. Owszem, nadal je bardzo lubię, ale z wiekiem zaczęłam wymagać czegoś więcej niż tylko krwawych morderstw i szaleńczej pogoni za nieuchwytnym złoczyńcom. I takiej właśnie wymagającej rozrywki dostarczyła mi najnowsza książka Kamili Bryksy – „Rysa”, na której recenzję Was zapraszam!

Mroczna tajemnica z przeszłości to motyw praktycznie zgrany aż do zdarcia płyty w thrillerach psychologicznych. Ba! To właściwie jest clue tych opowieści, więc ciężko jest wymyślić coś naprawdę kreatywnego i oryginalnego. „Rysa” sięga po wakacyjny wyjazd czterech osób, z którego do domu wrócili tylko trzy. Brzmi jak klasyczna historia zaginięcia, ale tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Muszę przyznać, że pomysł Kamili Bryksy siadł mi perfekcyjnie.
W „Rysie” mamy do czynienia z akcją toczącą się w dwóch liniach czasowych – odkrywane kawałek po kawałku wydarzenia sprzed dziesięciu lat, kiedy miała miejsce pamiętna wyprawa w Bieszczady i czasy obecne, w których w najmniej spodziewanym miejscu pojawia się zaginiona wówczas dziewczyna, powodując całą lawinę zaskakujących wydarzeń. Jej powrót stanie się katalizatorem wyzwalającym dawno skrywane żale, tajemnice, głęboko skrywane emocje i tkwiące w bohaterach zadry, który mimo upływu lat, nie potrafią wciąż przeboleć.
To nie jest łatwa lektura, pełno w niej niedopowiedzeń, napięcia i wszechobecnych manipulacji. W pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że bohaterowie manipulują nie tylko sobą wzajemnie, ale też i nami – czytelnikami. Nie jest to zbyt miłe doświadczenie, gdy wydaje nam się, że już doskonale poznaliśmy ich motywy postępowania, a oni nagle robią coś, o co nigdy byśmy ich nie podejrzewali. Trzeba uważać i nie da się zbić z tropu, chociaż nie jest to takie łatwe, jak może się wydawać. Kamila Bryksy naprawdę potrafi budować zaskakujące intrygi. I to takie wielopiętrowe, w których można się chwilami nawet pogubić. Mocno wybrzmiewa temat toksycznych relacji międzyludzkich, uzależnienia się od kogoś, kto wcale nie liczy się z naszymi dobrem, a także nieprzepracowanych traum, ciągnących się za bohaterami jak bieszczadzkie lasy, w których ta historia ma swój początek. Na podkreślenie zasługuje wątek z psem, jako że zwierzęta są mi bardzo bliskie i zawsze przykuwają najwięcej mojej uwagi. A tutaj ma naprawdę spore znaczenie, mimo iż nie poświęcono mu zbyt wiele czasu.
„Rysa” zaskoczyła mnie wyjątkową złożonością bohaterów, których postępowanie bywa mocno niejednoznaczne i ciężko nawet określić, czy w tej historii istnieje podział na tych dobrych i tych złych. To książka o wielu odcieniach szarości, z których składa się ludzka egzystencja i o sile przeszłości, która potrafi do nas wrócić w najmniej spodziewanym momencie. Jest to również opowieść o miłości, o więziach zaskakujących swoją siłą i trwałością, ale też i o konsekwencjach, które w końcu nas dopadną, nieważne ile będziemy przed nimi uciekać. Jeśli szukacie doskonałej psychologicznej historii, to „Rysa” spodoba się Wam na pewno i przymkniecie oko na kilka niedociągnięć, które mogą się pojawić w trakcie lektury. Niemniej wszystko łączy się w naprawdę zgrabną całość i po lekturze będziecie usatysfakcjonowani. Ja byłam!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Mięta/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
