Książki

Zaczytana Madusia: „Złotowłosa” Wojciech Chmielarz – recenzja

Z twórczością Wojtka Chmielarza mam wyjątkowo burzliwą relację. Komisarz Mortka to niemalże mój crush i każdy tom jego przygód biorę w ciemno, nieważne na jakie manowce go autor sprowadzi – a ostatnio mocno testował moją cierpliwość i uwielbienie. Jeśli jednak chodzi o powieści będące jednotomową opowieścią, to tutaj bywa dość różnie, co potwierdza lektura najnowszej. „Złotowłosa” zbiera zachwyty od momentu premiery, a nawet i wcześniej, zaś ja musiałam ją przetrawić. I dlatego dopiero dzisiaj zapraszam na recenzję!

W życiu nie wszystko idzie po naszej myśli, o czym na własnej skórze (zarówno w przenośni, jak i dosłownie) przekonała się bohaterka „Złotowłosej”. Urszula jest opiekunką w hospicjum, wszyscy chwalą ją za ogromną empatię i oddanie pensjonariuszom, którym najczęściej towarzyszy aż do śmierci, chociaż dla takiej jednej Malwiny nawet to graniczne wydarzenie nie jest końcem ich wspólnych dyskusji. W sumie jest to nawet pocieszające, bo kiedy Ula budzi się w zimnej piwnicy – głodna, zdezorientowana i potłuczona – to właśnie Malwina pomaga jej oswoić się z nową rzeczywistością. A przecież miało być tak pięknie, miały być zaręczyny i huczne świętowanie, a skończyło się porwaniem i uwięzieniem. Gdyby tylko Ula nie poszła pobiegać w pobliskim parku, by pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji po spotkaniu z niedoszłym narzeczonym, wówczas mogłoby być zupełnie inaczej. Tylko dlaczego ów niedoszły, zapewne przeszły partner nie spieszy się ze zgłoszeniem zaginięcia ukochanej przecież kobiety? Coś tu mocno nie gra!

Urszula, przy mocnym wsparciu Malwiny (a dokładniej jej głosu rozbrzmiewającego w głowie kobiety, bo przecież ona NIE żyje!) powoli odnajduje się w tych smutnych i mocno niespodziewanych okolicznościach. Aczkolwiek ciężko jej poukładać sobie, co takiego się wydarzyło w parku, bo jej najwyraźniejsze wspomnienie dotyczy… niedźwiedzia. Tylko co on tam robi? I dlaczego Ula widzi go również przez malutkie piwniczne okienko, a dokładniej jego kosmate łapy.

Początek „Złotowłosej” jest mocno odjechany, ale z tych wszystkich okruszków rzucanych przez Chmielarza wyłania się naprawdę intrygujący obraz, który ciągle wydaje się niepełny, a autor z czystą radością bawi się z czytelnikiem, mamiąc go obietnicami szybkiego rozwiązania. Nic bardziej mylnego – ta historia nabiera rozpędu z każdym kolejnym rozdziałem, rozbudowując coraz to kolejne wątki, od których w pewnym momencie aż rozbolała mnie głowa. Trochę za dużo tego wszystkiego się tu kotłowało jak na moje zdolności poznawcze w ostatnim czasie. Miałam wrażenie, że ta historia niebezpiecznie mnie osacza i wciąga w ciemną otchłań piwnicznej celi, w której rozbrzmiewają niezwykle ważne dla fabuły dźwięki, acz irytujące mnie ogromnie.

Zdecydowanie nie siadła mi ta „Złotowłosa”, musiałam w złym czasie po nią sięgnąć, bo wyjątkowo sporo kwestii irytowało mnie w niej niemożebnie. Wiem, że teraz ciężko jest wymyślić coś naprawdę zaskakującego, ale mam wrażenie, że coś tu poszło grubo nie tak. Nie odmówię jej jednak oryginalności, bo tak pokręconej historii dawno nie czytałam, aczkolwiek zmęczyła mnie przeogromnie. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się doskonale rozpisana warstwa psychologiczna, tutaj Chmielarz zawsze świetnie sobie radzi, co udowadnia i tą powieścią. Ale to zdecydowanie zbyt mało, żebym mogła polecać ją z czystym sumieniem – spuśćmy na „Złotowłosą” zasłonę milczenia. Sięgnijcie lepiej do Mortkę, szczególnie gdyby to miało być wasze pierwsze spotkanie z twórczością tego autora!

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Marginesy/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *