Lifestyle

Trzecia miłość – żagle.

       Może i trzecia, ale zdecydowanie od pierwszego wejrzenia. I to wbrew logice, bo pierwsze moje żagle pogodowo należały do wybitnie beznadziejnych. W pierwszą noc był mróz, a że tego nie wiedzieliśmy, to naiwnie się przebrałam w piżamkę i spałam jedynie w śpiworze. Nigdy więcej tego błędu nie popełniłam i czasem do spania ubierałam się cieplej niż byłam w ciągu dnia. Ale że i tak tego snu niewiele było, raptem po kilka naprawdę krótkich godzin, to problemem to nie było.
pierwsze wrażenie nie należało do najlepszych.
       Moja przygoda z żaglami tam naprawdę rozpoczęła się pięć lat temu, gdy wybrałam się na tzw. dryf kwietniowy, realizowany przez klub żeglarski Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak sama nazwa wskazuje, odbywa się on w kwietniu, co dostarcza chwilami ogromnych wrażeń. Pomijając już fakt, że jest to przed oficjalnym otwarciem sezonu, więc praktycznie wszystkie jeziora są nasze (co ma swoje plusy i minusy), to najciekawiej było w zeszłym roku, gdy przez ponad połowę kwietnia wszyscy wręcz obsesyjnie sprawdziliśmy grubość pokrywy lodowej na jeziorach, która stopnieć zupełnie nie chciała. Koniec końców zeszła z jezior na niecałą dobę przed naszym przyjazdem, więc takie trochę życie na krawędzi było. 😉 
ale wszystko ładnie zeszło i bajkowo było jak zawsze.
       Generalnie pogoda w kwietniu należy do wybitnie kapryśnych, więc trzeba być gotowym na wszystko. I chyba wszystko już było, bo i wiatry i deszcze, no w sumie to śnieg nam nie padał (ale zaczął w weekend majowy, więc wtedy mieliśmy zdecydowanie lepszą pogodę, bo ponad dwadzieścia stopni było), ale zwykle jest po prostu zimno, przymrozki kilka razy nas łapały, ale przy ognisku zawsze było ciepło. Gorzej jak trzeba było przejść od niego do łódki i później na niej spać. Na ostatnich żaglach (w zeszłym roku) w ostatnią noc do spania ubrałam się w siedem warstw na górze i pięć na dole- jakieś bluzy, swetry, skarpety, getry, praktycznie większość rzeczy, które ze sobą miałam. A i tak zmarzłam. 😉 Generalnie na Mazurach jednak trzeba się w kwietniu ciepło ubierać, stąd dress code nie jest wymagany i można radośnie paradować w najbardziej wyciągniętych dresach jakie się ma. Ważne, żeby było ciepło. Czasem jednak pogoda wynagradza nasz trud i świeci piękne słoneczko, wieje słaby wietrzyk i można założyć krótki rękawek i nawet nieco się opalić. Dla takich chwil warto przetrwać te zimniejsze. 😉
w obiektywie kolegi M.B. 😉

       Mazury zdecydowanie są jedną z najpiękniejszych krain, które do tej pory odwiedziłam. Łączy w sobie wszystko co uwielbiam- wodę, spokój i przede wszystkim odpoczynek. Oczywiście podstawą do udanego wyjazdu na Mazury jest towarzystwo, ale żeglarze są tak rewelacyjnymi i pozytywnymi ludźmi, że naprawdę idzie się zakochać w tej całej idei i chwilach spędzanych na wodzie. Od zawsze mam jeszcze ogromną słabość do wschodów i zachodów słońca, co na Mazurach wygląda absolutnie fantastycznie i bajkowo. Bo jak inaczej określić takie chociażby widoki:

       Ale nie tylko wschody i zachody sprawiają, że Mazury są tak niesamowitym miejscem. Żeglowanie samo w sobie to fantastyczna przygoda, chociaż nie ukrywam, że nigdy nie ciągnęło mnie do sterowania, to jedna z niewielu chwil, gdy wolę oddać sprawę kierowania w inne ręce, a sama jedynie się zachwycać pięknem chwili. Bo chwile na jeziorach są piękne i zawsze wspominam je z ogromnym sentymentem. To trzeba jednak przeżyć samemu, ciężko o tym napisać, z trudem się opowiada o tym, chcąc przekazać te wszystkie emocje, które temu towarzyszą. Nawet zdjęcia nie do końca to oddają, chociaż w jakimś ułamku pokazują to, co chciałoby się powiedzieć. 

       Ale Mazury to nie tylko jeziora i żeglowanie po nich, to także przepiękne lasy, urocze miasteczka, kanały, bunkry, zatoczki i wiele innych miejsc, do których warto się wybrać. Dlatego najczęściej w nocy wybierałam się zwykle na spacery ze znajomymi, a to do lasu, bo gdzieś tam niedaleko jest stara kapliczka, a pod drodze akurat stogi siana, na których można pochwalić się umiejętnościami zrobienia salta, a to na jakiś stary klimatyczny cmentarz, a to na bunkry, których w okolicach Mamerek jest sporo i można sobie wejść przykładowo na jakąś wieżę widokową i oglądać na niej wschód słońca. Można wiele i pewnie dlatego na Mazurach zawsze mi najbardziej szkoda czasu na sen i śpi się po kilka raptem godzin, bo aż żal marnować te piękne chwile. Wysypiam się zwykle po powrocie, dwa dni bycia nieprzytomnym i dochodzenia do siebie, ale warto. 😉 No i oczywiście nieodłączny klimat związany z żaglami, czyli wieczorno-nocne ogniska i śpiewy przy gitarze (temat szant to w ogóle osobna bajka, o tym oddzielnie chyba napiszę, bo szanty to po prostu <3). Znaczy się w moim przypadku ze śpiewem ma to niewiele wspólnego, ale jakoś nikomu to nie przeszkadza i tak sobie radośnie wyjemy czasem i do rana. I na razie tylko raz się zdarzyło, że po takiej nocy straciłam głos. I wszyscy mieli ubaw, nawet chwilami i ja. 😉
towarzysze każdego ogniska. chyba że się zapomni i ma się wyżebrane pół kiełbaski na ośmioosobową załogę. ;p
imprezy na kei też ciekawy przebieg mają. 😉
ognisko- centrum życia nocnego na Mazurach. 😉

        W tym roku po raz pierwszy od pięciu lat nie spędzę końcówki kwietnia na Mazurach. Cztery lata pod rząd to jednak sporo czasu, więc mimo mojego ogromnego sentymentu, zdecydowałam się pojechać w inne miejsce i dlatego też za dwa dni lecę do Włoch, do Toskanii, gdzie na pewno będzie równie pięknie. Może nieco spokojniej, ale myślę, że wrażeń też będzie co niemiara. Tylko nieco innych niż na Mazurach. Ale czas spróbować czegoś nowego. Chociaż na widok trzepoczących żagli na jeziorze zawsze będę się szeroko i tęsknie uśmiechała. I na koniec notki wy też się do nich uśmiechnijcie. 😉

~~ Madusia.

      

18 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *