Podróże

Wycieczka alternatywna: Toruń.

      Kolejnym etapem naszej alternatywnej wycieczki był Toruń- miasto znane z pierników, Mikołaja Kopernika oraz pewnego radia, które odbiera nawet wtedy, gdy wszystkie inne przestają. Nigdy wcześniej żadne z nas jednak w Toruniu nie było, więc w ramach przygotowań do wycieczki, poradziłam się koleżanki z tego miasta, co warto zobaczyć i przede wszystkim, gdzie warto wybrać się na coś smacznego do jedzenia, bo z tym zawsze jest problem w nieznanym miejscu. Tym razem, dzięki pomocy Marty, nie było to kłopotem. Chociaż, żeby było weselej i już totalnie alternatywnie, piernika żadnego nie zjedliśmy, jedynie zakupiliśmy cztery w ramach prezentów. Za to innymi przysmakami na literę \”p\” już nie pogardziliśmy. 😉

       Nocleg w Toruniu zaplanowaliśmy sobie w bardzo ciekawym miejscu, a mianowicie w Forcie IV Twierdzy Toruń. Sam pomysł nocowania w starym forcie wydał nam się szalenie interesujący, zwłaszcza jak okazało się, że w pokoju nie ma okna, a podczas naszego pobytu jest organizowane nocne zwiedzanie z podchodami. Zupełnie jakbyśmy przyjechali z wycieczką szkolną. 😉
      Toruń jednak nie powitał nas przyjaźnie, wjechaliśmy bowiem do niego przy wtórze ogromnej ulewy. Chwilę posiedzieliśmy w forcie, nazywanym uparcie przeze mnie bunkrem, aż głód wywiał nas do centrum. Tutaj, na szczęście, deszcz przestał padać i nad Toruniem zawisła piękna tęcza, którą podziwialiśmy na Rynku Nowomiejskim. 🙂

po lewej widoczny Kościół św. Jakuba, po prawej kamienice na Rynku Nowomiejskim.
i tęcza.
      
       Zaraz obok Rynku Nowomiejskiego znajduje się ulica Ślusarska, przy której znajduje się absolutnie przeurocze miejsce o nazwie \”Leniwa\”. Jest to knajpa z pierogami, gdzie można dostać je w kilkunastu różnych smakach. Myśmy zdecydowali się na trzy różne kompozycje, w tym klasyczne ruskie, a do tego mięsne z pieczarkami oraz z kurczakiem curry i rodzynkami. Pierwszy raz zdarzyło mi się jeść pierogi z różnymi sosami i przyznaję, że doskonale je uzupełniały. Zwłaszcza sos grzybowy do pierogów z mięsem. Niebo w gębie. Tak się najedliśmy, że aż wychodzić nam się nie chciało. 😉

omnomnomnom. <3

        Mieliśmy jednak dwie godziny, aby pospacerować po centrum Torunia, więc radośni i z pełnymi brzuchami ruszyliśmy przed siebie. Pogoda, niestety, nie zachęcała do spacerów, bowiem chmurzyło się coraz bardziej, zaczynało grzmieć i błyskać się, ale deszcz nie padał, więc nie wracaliśmy do naszego bunkra. Minęliśmy najpierw Teatr Baj Pomorski, wyglądający jak kredens i dotarliśmy do ruin Zamku Krzyżackiego. Nie wchodziliśmy jednak do środka, zadowalając się widokiem z zewnątrz, bo również robił spore wrażenie. 🙂

Teatr Baj Pomorski.
boisko tuż przy ruinach. 🙂
jedno z moich ulubionych zdjęć- ruiny zamku na tle zachmurzonego nieba.

       Później slalomem małych i wąskich uliczek dotarliśmy do samego centrum Torunia, czyli do Rynku Staromiejskiego. Tutaj po raz kolejny się rozpadało, więc ten fragment miasta zwiedzaliśmy pod parasolem. W niczym nie umniejszało to jednak piękna miasta, bowiem już od pierwszego momentu Toruń mnie zachwycił. Nie do końca jestem w stanie powiedzieć na czym dokładnie polega czar tego miasta, ale już wiem, że będę do niego wracać. Szkoda tylko, że z Krakowa do niego aż taki spory kawałek drogi jest.

wąskie uliczki jak we Włoszech niemalże.
posąg flisaka grającego na skrzypcach na Rynku Staromiejskim.
i oczywiście dumny Mikołaj Kopernik na cokole.
widok na Ratusz Staromiejski.

       Następnym punktem naszej wycieczki był Bulwar Filadelfijski, gdzie zwykle panuje radosny gwar i przemierza go spory tłum turystów. My mieliśmy pod tym względem komfortową sytuację, bowiem praktycznie nikogo na nim nie było. Spełniały się zatem nasze marzenia o braku tłumów, chociaż niekoniecznie miały być one spowodowane zbliżającą się burzą. A zbliżała się dość szybko, bowiem po drugiej stronie Wisły mogliśmy oglądać w pewnych momentach przepiękne widowisko z cyklu \”światło i dźwięk\”. Póki jednak deszcz nie padał, spacerowaliśmy po bulwarze, zachwycając się szerokością Wisły, gdyż jest zdecydowanie większa niż ta znana nam z Krakowa. Niestety, zaczęło padać i musieliśmy ewakuować się do naszego fortu, bowiem i tak zbliżał się już powoli czas naszego wieczornego zwiedzania. 🙂

panorama Starówki toruńskiej.
zbliżająca się burza.

       Nieco zaskoczył nas fakt, że na zwiedzaniu było co najmniej trzydzieści osób, jak nie więcej, w tym całkiem spora grupa dzieci, które w czasach mojego dzieciństwa powinny już o tej porze dawno być w łóżku. Zwiedzanie zaczęło się o dwudziestej pierwszej, wyszedł do nas pięknie ubrany żołnierz i po wybraniu wersji hardkorowej poszliśmy na zewnątrz, gdzie część z nas (w tym Tomasz) stała w strugach ulewnego deszczu i słuchała o początkach fortu IV Twierdzy Toruń. Został on zbudowany w latach 1878-1884 i nosił nazwę Yorck, zaś w roku 1920, gdy przeszedł pod rządy polskie, został przemianowany na Stanisława Żółkiewskiego. Ciekawym faktem jest, że po tym jak wojsko zrezygnowało z użytkowania fortu, został on przystosowany do uprawiania pieczarek. 😉 Szybko jednak wróciliśmy do środka, gdzie historia popłynęła dalej i szczególnie dużo było mówione o wojnie polsko-bolszewickiej. Po kilkunastu minutach nasz przewodnik zarządził jednak przygotowanie do podchodów, a my z Tomaszem spojrzeliśmy porozumiewawczo po sobie i czym prędzej czmychnęliśmy do naszego pokoju. Nie mieliśmy już siły i jedyne o czym marzyliśmy, to spanie. Koniec końców, gdy podchody się skończyły (tuż przed godziną dwudziestą trzecią), my już grzecznie zaczynaliśmy chrapać pod kołderkami. 😉

pokoik w forcie. 🙂
     
       Rano, tuż po śniadaniu, postanowiliśmy nadrobić zaległości i sami poszliśmy na zwiedzanie fortu. Okazało się, że jest zdecydowanie większy niż może się wydawać, chociaż wiedzieliśmy, że mogło w nim stacjonować nawet ośmiuset żołnierzy. Widać jednak, że dzięki skomercjalizowaniu go, został zachowany w bardzo dobrym stanie, dlatego spacerowanie po nim jest przyjemnością. Nie brakowało jednak miejsc, gdzie był ciemno i trzeba było ratować się latarką. Trochę nie wyobrażałam sobie nocnego chodzenia po tym wszystkim i cieszyłam się, że jednak nas to ominęło. Za dnia też robił wrażenie. 😉

       Szybciutko pożegnaliśmy się z fortem i pojechaliśmy w stronę Starówki. Pierwszym celem naszego spaceru było planetarium, ponieważ koniecznie chcieliśmy się wybrać na jeden seans. Szczególnie spodobał nam się \”Makrokosmos\”, który leciał o godzinie 16.00 i na który, na szczęście, jeszcze były bilety. Później, już spokojni i radośni, ruszyliśmy w kierunku Rynku Staromiejskiego (bo koniecznie na wieżę chcieliśmy wejść), gdy nasz wzrok padł na miejsce, przed którym kłębił się tłum ludzi. Na parasolu widniała nazwa \”Lenkiewicz\” i przypomniało mi się, że koleżanka polecała nam koniecznie zjedzenie lodów od niego. Nie zastanawiając się długo, stanęliśmy w kolejce i kupiliśmy sobie po dwie gałki na twarz. Dopiero przy zakupie się zorientowaliśmy, że tutaj pojęcie \”gałka loda\” jest nieco inne niż w znanych nam miejscach, bowiem mieszczą się w nim standardowe trzy. Co najmniej. Przytłoczeni nieco rozmiarami, siedliśmy na ławce, żeby w spokoju móc je zjeść. A trochę czasu to trwało. 😉

takiego słodziaka w drodze z planetarium spotkaliśmy.
lody. duże. bardzo. pyszne. <3
     
       Posileni dużą porcją lodów ruszyliśmy ku wieży, będącej najpopularniejszym punktem widokowym Torunia. Wznosi się na wysokość 40 metrów i można z niej podziwiać całą panoramę średniowiecznego zespołu miejskiego. Niestety, wchodzenia na wieżę, jak i schodzenie z niej, nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. Zwłaszcza zejście, bowiem schody prowadzące na wieżę nie należą do zbyt szerokich i generalnie w zwyczaju i dobrym tonie jest czekanie, aż jedni najpierw zejdą (w ogóle Polacy mają problem z ogarnięciem zasady, że najpierw się wychodzi, a później wchodzi- patrz mpk w Krakowie przede wszystkim), ale tutaj trafiły się nam wyjątkowo czarne owce. Dwóch facetów z gromadką dzieci, które przepychały się niemiłosiernie, żeby tylko jak najszybciej dostać się na górę i ci faceci, komentujący między sobą, że bardzo nerwowi tu są ludzie. Widocznie ktoś zwrócił im uwagę, a oni mieli to gdzieś. Słabo się robiło. Na górze jednak widoki były piękne, Toruń naprawdę cudownie wygląda (piszę to chyba już po raz kolejny). Aż żal było schodzić, ale tłok na górze niebezpiecznie się zwiększał, a moje nerwy już i tak były na wykończeniu. Lepiej nie ryzykować. 😉

       Na dole okazało się, że jednak trochę turystów w tym Toruniu jest. Szczególnie było to zauważalne w Muzeum Piernika, gdzie skończyły się bilety na sobotnie wejścia. W niedzielę jednak planowaliśmy już być w Krakowie, więc pozostało nam obejść się smakiem. Zamiast piernika jednak wybraliśmy się na piwo. 😉 Wpadliśmy bowiem na Browar Staromiejski Jan Olbracht i żeby spróbować czegoś toruńskiego na \”p\”, postanowiliśmy wejść do środka. Była to bardzo dobra decyzja, bowiem zaczęło padać. A Browar kusił ciekawym wnętrzem i zestawem degustacyjnym, w skład którego wchodziły cztery rodzaje ważonych w nim piw w kuflach po 125 ml. Zamówiliśmy po jednym na osobę i przez półtorej godziny rozkoszowaliśmy się smakiem naprawdę dobrych piw, w tym piernikowym. 😉 Ciekawe było również piwo specjalne, którym w tym miesiącu były \”Łzy Wiedźmy\”, smakujące bardzo kawowo. Jednak na pamiątkę kupiłam jedno piernikowe, bowiem ten smak naprawdę był niesamowity. 😉

Jan Olbracht Browar Staromiejski.
wnętrze browaru.
dwa zestawy wyglądały imponująco.
i toast za udaną wycieczkę.

       A później poszło już z górki- przystanek w Mc\’Donaldzie na duże frytki (bo znowu zaczął padać deszcz) i wyprawa z nimi pod Krzywą Wieżę (w zwyczaj nam weszło ich jedzenie pod czymś krzywym, zwłaszcza wieżą ;p), krótki spacer w przerwie między opadami deszczu i szybka kawusia przy Rynku, w ramach oczekiwania na seans w planetarium. Tam, obok rewelacyjnego pokazu na temat kosmosu, nieco mniej interesujący pokaz ludzkiego chamstwa i niefrasobliwości. Jednak uważam, że na taki pokaz, gdy jednak jest ciemno, nie powinno się spóźniać, bo przychodząc po rozpoczęciu, tylko przeszkadza się oglądającym. Powinno się takie osoby po prostu zostawiać przed zamkniętymi drzwiami. A szczególnie już takie, które spóźniają się dziesięć i wychodzą po kwadransie. Myślałam, że facet, który siedział z brzegu rzędu, po prostu nie wytrzyma i dojdzie do jakiegoś wybuchu. Na szczęście nic się jednak więcej nie wydarzyło niespodziewanego i mogliśmy spokojnie obejrzeć pokaz do końca i wrócić do samochodu, by udać się w podróż powrotną do Krakowa.

toruńska Krzywa Wieża.
i frytki pod nią. 🙂
     
       Jednak droga do Krakowa nieco więcej czasu nam zajęła niż planowaliśmy, bowiem po drodze pojechaliśmy w jedno ciekawe miejsce, o którym dowiedzieliśmy się z mapy znajdującej się w forcie. Ale to już opowieść na inną notkę. 🙂

bardzo zmęczona życiem ja.

~~Madusia.

76 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *