Podróże

Włoskie opowieści: niezapomniana Florencja.

       Nowy Rok rozpoczął się wielkim lenistwem, brakiem motywacji do jakiejkolwiek aktywności życiowej i zakupem biletów do Bergamo i Mediolanu, gdzie wylądujemy za nieco ponad dwa tygodnie. 😉 W ten zupełnie niespodziewany sposób (tanie bilety lotnicze to bardzo dobry argument przy spontanicznych wyjazdach) rozpoczniemy nasz sezon wycieczkowy już w styczniu i to dodatkowo we Włoszech, które przecież w kwietniu zeszłego już roku pokochałam od pierwszego wejrzenia. I dzisiaj właśnie znowu do nich powrócę, tym razem w najbardziej odwlekanej przeze mnie opowieści o Florencji- stolicy pięknej Toskanii. 🙂

      
        Florencję planowaliśmy zostawić na przedostatni dzień naszego pobytu w Toskanii, jednak jak się dowiedzieliśmy 25 kwietnia wypada dzień wyzwolenia Włoch i wówczas praktycznie wszystko jest pozamykane. I właśnie z tego powodu pojechaliśmy do Florencji w czwartek 24 kwietnia. Głównym punktem naszej wycieczki było oczywiście wejście na kopułę katedry i temu przedsięwzięciu był podporządkowany cały rozkład dnia, szczególnie że zamykano ją wyjątkowo o 16. Na szczęście dojazd do Florencji był prosty, głównie drogą zwaną FI-PI-LI (Florencja, Piza, Livorno i trwał niecałe półtorej godziny. Przybyliśmy tak dość wcześnie, jak na nas oczywiście, bo tuż przed 10. Zostawiliśmy samochód na parkingu i ruszyliśmy w kierunku mostu Ponte Vecchio znanego również jako Most Złotników. Został on zbudowany w najwęższym miejscu rzeki Arno w latach 1335-1345, chociaż na tym miejscu mosty istniały już od starożytności. Ciekawostką jest także fakt, że jest to jedyny most ocalały po II wojnie światowej; pozostałe zostały wysadzone przez wycofujące się wojska niemieckie. Zupełnie mnie to nie dziwi, most jest naprawdę wspaniały i prezentuje się zacnie, chociaż już przy nim kłębił się niemiłosierny tłum turystów. To jednak jeszcze było nic. 😉

       Nie wchodziliśmy na most ani też nie przechodziliśmy na drugą stronę, bo jednak ciągnęło mnie w stronę katedry, żeby jak najszybciej wejść na kopułę i później z czystym i spokojnym sumieniem móc dalej zwiedzać miasto. Idąc od Ponte Vecchio, przechodziliśmy przez Piazza della Signoria, na którym znajduje się wiele rzeźb i posągów, w tym tak charakterystycznych jak kopia rzeźby Michała Anioła \”Dawid\”. Przy placu znajduje się także Palazzo Vecchio (czyli Stary Pałac), będący na przestrzeni wieków siedzibą władz republiki, rezydencją Medyceuszy czy też ratuszem. Całość robiłaby naprawdę niesamowite wrażenie, gdyby nie ocean ludzi. Naprawdę, przeżyłam jazdy PKP po naszym pięknym kraju w różnych warunkach (stojąc na korytarzu, w toalecie, na plecakach), przejazdy krakowskim MPK w pierwszych dniach października, gdy wszyscy studenci chodzą jeszcze na zajęcia czy pierwsze wykłady na WPiA UJ, gdzie na początku do sal przeznaczonych na 200/250 osób usiłuje wejść 600, ale mimo to Florencja po względem ilości zwiedzających przytłoczyła mnie całkowicie i totalnie. Nawet teraz, po ponad pół roku, marszczę się na samo wspomnienie. I bardzo żałuję, bo to naprawdę piękne miasto, tylko ciężko to zauważyć w takim tłoku.

Loggia della Signoria
Dawid, znaczy się kopia Dawida. 😉
Palazzo Vecchio
Piazza della Repubblica- miejsce, gdzie tłoku w miarę nie było.

        Kwintesencją jednak tłoku, ścisku i natężenia hałasu był Piazza del Duomo, czyli plac przed Duomo Santa Maria del Fiore. Tutaj po prostu nie wiedziałam co się dzieje, czułam się jak małe dziecko zagubione w wielkim mieście. Wszędzie przepływały zorganizowane wycieczki, trzeba było przeciskać się między ludźmi, żeby gdziekolwiek przejść, tłum ledwo był w stanie usuwać się przed przejeżdżającymi dość często karetkami czy samochodami policji. Dramat. Jak się jeszcze okazało po sekundzie, ten tłum tylko w połowie był niezorganizowany, bowiem co najmniej połowa z niego była kolejką czekającą na wejście na kopułę. Dodatkowo po kilkunastu minutach czekania, gdy przesunęliśmy się może o kilka kroków, okazało się, że bilety kupuje się w zupełnie innym miejscu i Tomasz wyruszył na ich poszukiwanie, a ja dalej trwałam w kolejce. Jak się okazało, stałam w niej raptem trzy godziny. Chyba najdłuższe sto osiemdziesiąt minut mojego życia. Ciągle na nogach. I to jeszcze głównie w cieniu, bo bryła katedry zastawiała słońce. I było zimno. Dramat. Po prostu dramat. I to do tego stopnia, że największą atrakcją w kolejce był moment, gdy odbywało się karmienie koni z dorożki. Wszyscy oczywiście ten fakt musieli udokumentować. Bo co innego było robić. Chociaż przyznam, że fajnym urozmaiceniem było również obserwowanie ludzi z kolejki, którzy dość późno się orientowali, że tutaj biletów nie kupią. Na szczęście zawsze w porę to olśnienie na nich spadało, bo trochę głupio byłoby stać trzy godziny, żeby dowiedzieć się, że trzeba było wcześniej kupić bilet i bez niego nie wpuszczą. Wtedy dopiero można się zdenerwować. 😉

kolejka po półtorej godzinie czekania.
największa atrakcja.
słaba płeć. 😉
drzwi. <3 po trzech godzinach to naprawdę piękny widok.
kolejka od drugiej strony.

       Trzeba przyznać, że katedra robi wrażenie i w trakcie czekania dość dokładnie można było ją sobie obejrzeć. Przynajmniej z jednej strony. Najbardziej jednak niesamowitą jej częścią jest wzniesiona w 1436 roku kopuła, pozostająca do dnia dzisiejszego największą kopułą zbudowaną z cegieł. I przyznam szczerze, że naprawdę warto jest tyle czekać, aby na nią wejść. Zwłaszcza że podczas wchodzenia możemy również obejrzeć wnętrze katedry, chociaż nie robi ono zbyt wielkiego wrażenia. Ale to może kwestia wysokości.  😉

kopuła od wewnątrz.
wchodzimy.
wnętrze katedry.

       I wreszcie jesteśmy na górze. Wchodzenie nieco mnie uspokoiło, już tak strasznie nie przeżywam tego czekania i powoli jestem w stanie podziwiać krajobraz dookoła mnie. On także robi wrażenie, tysiące charakterystycznych w Toskanii białych budynków i czerwonych dachówek wyglądają oszałamiająco. Można chłonąć ten widok kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt minut i ciągle będzie za mało. Stwierdziliśmy, że skoro tyle czekaliśmy na wejście, to chwilę tutaj posiedzimy. I dosłownie, siedliśmy sobie na ziemi i podziwialiśmy widoki dzieląc się wodą i ustalając plan na następne godziny. Trochę nam bowiem to czekanie je poprzestawiało. W tym momencie nie ma to jednak większego znaczenia. 🙂

        Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, a poza tym zrobiliśmy się głodni, więc trzeba było zejść z kopuły. Poszukiwanie knajpy, gdzie nie byłoby za tłoczno, zbyt drogi i było coś dobrego do zjedzenia, też nam kilka ładnych chwil zajęło, ale wreszcie udało się nam trafić na sympatyczny ogródek. Stwierdziliśmy podczas tej wędrówki, że wystarczy odejść dwie/trzy przecznice od najważniejszy zabytków i znajdziemy się w miejscach, gdzie raczej być nie chcemy. 😉 Ludzi tam nie było wcale, ale głównie dlatego, że nic tam po prostu nie było. Tego dnia byliśmy skazani na tłum. 😉

neogotycka fasada katedry.
duomo od tyłu. 🙂
obiad. <3
       Jedzenie poprawiło mi o tyle nastrój, że postanowiliśmy jeszcze wdrapać się na stojącą przy katedrze 85-metrową dzwonnicę, żeby móc z niej podziwiać kopułę. Tutaj na szczęście kolejka była zdecydowanie krótsza i może z kwadrans tylko w niej czekaliśmy. Polecam jednak każdemu wejście tutaj, szczególnie że bilety są łączone i na jeden bilet wchodzi się do kilku miejsc. Chcieliśmy jeszcze zahaczyć o baptysterium, ale niestety nie starczyło nam już na nie czasu. A że akurat jego fasada była w remoncie, także na zdjęciach dość kiepsko się prezentowało. Wracając jednak do dzwonnicy, to myślę, że widoki z niej były nawet lepsze niż z kopuły. Przede wszystkim właśnie dlatego, że było widać kopułę, która naprawdę fajnie wychodziła na zdjęciach.

campanile di Giotto
       Na koniec naszej wyprawy powróciliśmy na Ponte Vecchio, żeby przejść się po nim i zobaczyć co znajduje się na drugim brzegu rzeki Arno. Na moście było szalenie tłoczno, ale wyjątkowo nie przeszkadzało nam to w oglądaniu wystaw sklepowych, na których leżała głównie biżuteria. Dodam, że absolutnie piękna. 😉 W ramach nagrody nie kupiliśmy sobie jednak nic tutaj, bo ceny były zabójcze, tylko poszliśmy na lody, które we Włoszech są naprawdę fantastyczne. Te we Florencji także takie były. 🙂

Ponte Vecchio w blasku zachodzącego słońca.
na moście.
kopuła zawsze widoczna. 🙂
lody. <3

        Wracając do samochodu natknęliśmy się jeszcze na dominikański kościół Santa Maria Novella, który bardzo nam się spodobał. Jednak włoskie fasady kościołów robią wrażenie, są naprawdę pięknie i starannie ozdobione. I przez to niesamowicie charakterystyczne, nie sposób pomylić je z innymi. 🙂

        Podsumowując, Florencja na pewno nie jest miastem, które można zwiedzić w jeden dzień, zdecydowanie potrzeba na to kilku. Może stąd wynika też moja niechęć, że trafiliśmy do niego akurat w taki dzień, gdy było niemiłosiernie zatłoczone, bo z opowieści innych znajomych, którzy tam byli wynika, że trafiliśmy naprawdę na ekstremalne warunki. 😉 Może jeszcze kiedyś dam się namówić na wycieczkę tam i zmianę zdania, bo naprawdę chciałam, żeby Florencja mi się spodobała (zwłaszcza że Tomasz bardzo ją lubi), ale średnio wyszło. A szkoda, bo naprawdę jest tam ślicznie.;)

~~Madusia.

61 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *