Lifestyle

Żeby nadchodzący nie był gorszy. ;)

       Koniec roku jest zwykle dobrym momentem na przeróżne przemyślenia i postanowienia, co by tu zmienić w naszym życiu. Pierwszy stycznia wydaje się być dobrą datą, aby rozpocząć nową dietę, zaprzestać jakiegoś złego nawyku czy też po prostu się ogarnąć. Początek roku jest symbolem nowego początku, a trzeba przyznać, że odgrywają one znaczną rolę w naszym życiu. W moim na pewno, chociaż z postanowień noworocznych wyrosłam już kilka lat temu, bo nie lubię jak ktoś mi coś narzuca, więc sama też przestałam to sobie robić. 😉 Mam jednak kilka pomysłów i planów, które chciałabym w nadchodzącym roku zrealizować i na pewno większość z nich pojawi się tutaj. Żeby nie zapeszać, nic więcej nie powiem, tylko skupię się na małym podsumowaniu ostatnich 364 dni. Trochę się przez nie działo. 😉

zadumane spojrzenie w dal na kopule katedry we Florencji.

     Sezon wyjazdowy, dzięki któremu tak naprawdę narodził się pomysł poświęcenia bloga tematyce podróży, rozpoczęliśmy we Wrocławiu na początku marca. Ciągle twierdzę, że miesiące zimowe służą jedynie do kocykowania i nie ruszam się wtedy za wiele, chociaż ciągnie mnie w góry za każdym razem, gdy oglądam zdjęcia znajomych z ośnieżonych szczytów, więc istnieje cień szansy, że się skuszę na jakiś mały spacerek. 😉 Początek marca to już jednak dobra pora, żeby wybrać się na zwiedzanie, szczególnie że Wrocław przywitał nas wtedy naprawdę piękną i wiosenną pogodą. A ja oszalałam na punkcie krasnali.;)

na wrocławskim Rynku.
z krasnalem.;)

       Największy tegoroczny wyjazd nastąpił w kwietniu, gdy zamiast świętować Wielkanoc w swoim domach, polecieliśmy do Włoch na wcześniejszy weekend majowy. 😉 Pierwszy raz byłam w tym kraju, ale na pewno nie ostatni, bo Toskania wywarła na mnie niesamowite wrażenie, co było widoczne na blogu, bo sporo o tym pisałam, a jeszcze trochę do opowiedzenia zostało. Przede wszystkim Florencja, ale akurat na niej bardzo się zawiodłam i nie za bardzo mam serce do tej opowieści, chociaż zdjęcia całkiem nieźle tam wychodziły. Zresztą, cała Toskania jest absolutnie fantastyczna i fotografie nie przedstawiają jej piękna nawet w połowie. Trzeba tam pojechać samemu i zobaczyć to wszystko na własne oczy, co polecam każdemu. 🙂

skaliste wybrzeże robiło wrażenie. 🙂
Florencja- lody z widokiem na Ponte Vecchio.
w Toskanii dominują jednak plaże piaszczyste i w kwietniu można spokojnie się już kąpać w morzu. 🙂

        Odkryciem tego roku i jedną z bardziej ulubionych naszych aktywności fizycznych stały się góry, co też łatwo zauważyć po lekturze bloga. 😉 Wszystko zaczęło się pod koniec lipca (i żałuję, że tak późno) w Słowackim Raju, którego nazwa dokładnie oddaje to, co można tam napotkać.

       Na początku sierpnia odkryliśmy Koronę Gór Polski i można powiedzieć, że przepadliśmy. 😉 Gdyby starczyło nam czasu, to pewnie większość szczytów zdobylibyśmy do jesieni, ale co się odwlecze… 😉 Samo planowanie tras jest też sporą przyjemnością i tym się zajmujemy czasem wieczorami. I już nie mogę się doczekać, kiedy znowu nałożę górskie buty, wezmę swój obowiązkowy niebieski plecaczek, czerwoną koszulkę i wrócę na szlak. To naprawdę wciąga i daje przy tym niesamowitą satysfakcję. Byle do wiosny- tak sobie powtarzam. 😉

na szczycie Mogielicy.
widok ze schroniska na Turbaczu- połowa listopada. 🙂
Dolina Pięciu Stawów Polskich- połowa października.
droga na Radziejową- widok na Pieniny. 🙂

       Po sesji poprawkowej na uczelni pojechaliśmy na w pełni zasłużone wakacje do Chorwacji, gdzie po koniec września panowała przecudna pogoda. Intensywnego zwiedzania jak we Włoszech nie było, potrzebowaliśmy odpoczynku i głównie leżakowaliśmy na najpiękniejszej plaży Murteru- Cigradzie. 🙂 Istnieje spora szansa, że wrócimy w te okolice w maju, ale to się jeszcze okaże. Nie miałabym nic przeciwko temu, bo tamte rejony są naprawdę urokliwe. A w takich terminach nie ma tłoku, co powoduje, że tym bardziej mi się tam podoba. 😉

najwyższy punkt Murteru- wzgórze św. Roka.
zachód słońca na Cigradzie. 🙂
widok z Ninu na góry. 🙂

       I na koniec najpiękniejsza część opowieści podsumowującej. A raczej tylko małe wspomnienie, bo osobna notka na ten temat pojawi się na pewno, być może już w styczniu, w zależności od tego ile materiału zdołam zgromadzić. 😉 Bowiem po powrocie z Chorwacji kupiliśmy z Tomaszem malutką świnkę morską, którą nazwaliśmy Kluska. A tuż przed Świętami Bożego Narodzenia pojechaliśmy do Mińska Mazowieckiego, aby zaadoptować drugą świnkę, żeby Kluska się nie nudziła siedząc sama w klatce, gdy my jesteśmy w pracy bądź na uczelni. I w ten sposób od półtora tygodnia mieszka z nami Natka. I całą czwórką chcielibyśmy życzyć Wam wszystkim, aby nadchodzący rok nie był gorszy od tego, który jutro będzie miał swój ostatni dzień. ;*

Natka.
Kluska.
nic tak nie łączy jak wspólna micha. 😉

~~Madusia.

No Comments

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *