Podróże

Hiszpańskie opowieści: Pampaneira u stóp Sierra Nevada.

        Zaczął się sierpień, będący w moim prywatnym rankingu najgorszym miesiącem w roku. Dokładnie za tydzień mam urodziny i jakoś nigdy nie przepadałam szczególnie za tym dniem. W czasach szkolnych nigdy nie dało się zrobić żadnej imprezy urodzinowej, bo zawsze wszyscy byli w rozjazdach, zaś na studiach był to ostatni moment, żeby zacząć się uczyć do sesji wrześniowej. W tym roku też co prawda siedzę głównie nad nauką, ale przynajmniej tegoroczne urodziny może będą ciut lepsze, bo spędzę je w Hiszpanii. W planach jest Madryt, Salamanka i docelowo ogólnie Galicja. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, bo tam akurat zwykle jest z nią średnio. Wczoraj przeglądaliśmy największe atrakcje tego rejonu i poczułam ogromną tęsknotę za tym krajem. A dzisiaj rano włączyłam sobie muzyczkę do sprzątania (żeby raźniej się działało) i poleciała akurat piosenka, która skojarzyła mi się z naszym zeszłorocznym wypadem do Andaluzji i górami Sierra Nevada. I tak stwierdziłam, że jeszcze o tym fragmencie podróży nie pisałam, a jest przecież wyjątkowo urodziwy i nie wolno go w żadnym wypadku pominąć. I dlatego właśnie dzisiaj wybierzemy się w podróż do malutkiej wioski Pampaneira, leżącej w regionie Alpujarras na wysokości ciut ponad tysiąca metrów nad poziomem morza. Zapraszam serdecznie! 🙂

Pampaneira na dole, na górze Bubion.

        Planując naszą podróż przez Andaluzję chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej najbardziej zróżnicowanych miejsc, dlatego na naszej liście obowiązkowo znalazły się góry Sierra Nevada. Stwierdziliśmy, że nocleg tutaj na pewno będzie należał do niezwykłych przeżyć i kilka naprawdę długich godzin spędziliśmy na sensownym ułożeniu trasy i znalezieniu noclegu, co wcale nie było takie proste. Chcieliśmy spać najwyżej jak się dało, więc szukaliśmy czegoś w Bubion (położonym nad Pampaneirą) czy też w Trevelez, położonym niemalże na wysokości półtora kilometra. Niestety, nic nie odpowiadało naszym wymaganiom, ale nie dlatego, że były jakoś szalenie wygórowane, tylko z prostego faktu, że w połowie listopada część miejsc noclegowych była pozamykana bądź też nie dysponowała działającą kuchnią (a na śniadaniu tutaj nam szczególnie zależało). Na szczęście wszystko udało się nam dopiąć na ostatni guzik i bardzo fajny hotel (o czym jeszcze będzie mowa) udało nam się znaleźć właśnie w Pampaneirze, do której zmierzaliśmy po wizycie na Balkonie Europy w miasteczku Nerja i Salobreña, gdzie chwilę połaziliśmy po plaży. Stamtąd do celu było zaledwie pięćdziesiąt kilometrów, chociaż tak od połowy droga robiła się baardzo kręta. 😉

pożegnanie z morzem w Salobreñie.
przełom rzeki Guadalfeo

          Jadąc samochodem doskonale czuliśmy jak droga wspina się w górę z każdym kolejnym kilometrem. Szybko znikło za nami piękne morze i nieco dziwnie czuliśmy się tak głęboko na lądzie po kilku dniach przebywania głównie na wybrzeżu. Krajobraz zdecydowanie się zmienił, zrobiło się nieco surowiej i było wreszcie widać, że generalnie to środek jesieni jest. Niczemu to jednak nie ujmowało i widoki ciągle były zachwycające. A im dalej w ląd i bliżej góry – tym piękniej. 🙂

już widać nasz dzisiejszy cel!

         Udało nam się dojechać jeszcze przed zachodem słońca, chociaż góry skutecznie go zakrywały. W niczym nam to jednak nie przeszkadzało, bo i tak miejsce podbiło nasze serduszka swoim położeniem. Pampaneira jest najniżej położoną wioską z kompleksu trzech należących do Las Alpujarras, czyli maleńkich białych wioseczek położonych na zboczach gór Sierra Nevada. Powstały one głównie w okresie, gdy Maurowie uciekali przed chrześcijanami w góry, dlatego też wpływy mauretańskie są widoczne w zabudowie. Nad Pampaneirą znajduje się Bubion, ciut wyżej zaś Capileira. Wszystkie trzy leżą na zboczu wąwozu Barranco de Poqueira, widocznego na zdjęciu powyżej. I poniżej w sumie też. ;p

            Pampaneira jest malutka, liczy zaledwie około 300 mieszkańców. Jak już pisałam wyżej, znaleźliśmy tutaj naprawdę fantastyczny hotel, zrealizowany ze środków unijnych, co głosi dumnie na wejściu. Z zewnątrz idealne się wpasowuje w architekturę miasteczka, zaś wewnątrz jest naprawdę pięknie, czysto, schludnie i w ogóle fantastycznie. Byliśmy zachwyceni, że udało nam się tutaj trafić. 😉 Nie zachwycaliśmy się nim jednak zbyt długo, tylko szybko zostawiliśmy rzeczy w pokoju i ruszyliśmy na spacer, korzystając z faktu, że jeszcze nie było zbyt ciemno.

taki widok mieliśmy z okien pokoju. 🙂

          Z racji swojego położenia na zboczu wąwozu, architektura tego miejsca jest naprawdę niesamowita. Dominuje tutaj układ schodkowy, uliczki są niezwykle wąskie i kręte, a chwilami nawet spaceruje się po dachach domów. Popularne są też uliczki tunelowe, gdzie przechodzimy po prostu pod czyimś domem. Idzie się też tutaj wbrew pozorom bardzo łatwo zgubić, co oczywiście notorycznie czyniliśmy. I to było właśnie najfajniejsze. Do tego zapadający powoli zmierzch też robił swoje, ale robił taki nastrój, że długo chyba jeszcze nie przeżyjemy czegoś podobnego. Chyba że szybciutko tam wrócimy. 🙂

          Spacerując uliczkami, rozkoszując się atmosferą miasteczka, natrafiliśmy przypadkiem na miejsce jak z bajki. Była to fabryka czekolady – Abuela ili chocolate, ale ponieważ byliśmy tutaj w niedzielny wieczór, kłębił się wewnątrz tłum turystów. Pozachwycaliśmy się tylko kilka chwil i wyszliśmy z mocnym postanowieniem, że wrócimy tam rano. Tak też się stało, oczywiście praktycznie nie było nikogo i mogliśmy w spokoju zapoznać się z asortymentem. Można kupić czekoladę w ciemno, ale także można było spróbować praktycznie każdego jej smaku. Samą degustacją najedliśmy się jak dzikie świnki, ale też skusiliśmy się na kilka różnych czekolad. Pamiętam, że jedna na bank była biała, kokosowa z mnóstwem wiórków i absolutnie cudna w smaku. Dodatkowym plusem tego miejsca jest też fakt, że każda etykieta była przepięknie wypisana i strasznie żałuję, że nie zrobiliśmy żadnej zdjęcia. Jakby ktoś z Was przypadkiem się tam wybrał i przy kasie zobaczył małą świnkę-skarbonkę na napiwki z napisami \”dziękuję\” w każdym języku świata i dojrzałby wśród nich polskie słowo, to niech wie, że to nasza zasługa! ;p

niedzielni turyści. 😉

         Rano hotel zaskoczył nas całkowicie. Byliśmy bowiem przyzwyczajeni, że śniadania w Hiszpanii nie należą do szalenie wykwintnych i zwykle kończyło się na kawie i czymś słodkim (bądź też sami je sobie robiliśmy w miejscach, gdzie po prostu go nie było i wtedy dominował chleb z szynką ;p), a tutaj spotkała nas przepyszna niespodzianka. Tyle jedzenia tak szczerze mówiąc to widziałam jedynie w hotelu w Pradze, gdzie wybraliśmy się na pierwszy wspólny wyjazd. A tutaj, tak wysoko w górach, zostały nam zaserwowane same pyszności i to w większości z rzeczy powstałych niedaleko. Nawet ja skusiłam się na wiele więcej niż zwykle przy śniadaniu, bo najczęściej ich praktycznie nie jadam, jedynie na wyjazdach czasem coś dziubnę. Tutaj dziubałam dużo. ;p

         Najedzeni po same uszy ruszyliśmy wolniutko na spacer, co by trochę się rozruszać przed dłuższą jazdą. W planach bowiem było przejechanie wszerz gór Sierra Nevada i powrót z Andaluzji prosto do Alicante, łącznie ponad czterysta kilometrów, w tym sporo kręcenia się po górach. 😉 Za dnia Pampaneira wyglądała równie cudnie co wieczorem. Plusem był fakt, że turystów już praktycznie wcale nie było i dookoła panowała przepiękna cisza. Kupiliśmy czekolady, zgubiliśmy się kilka razy, pokręciliśmy się po uliczkach i trzeba było pakować się do samochodu i ruszyć przed siebie. Opowieść o tym jak przebiegała podróż przez góry i jak bardzo zakręciła nam w głowie – już w następnej notce, obiecuję, że jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii. 🙂

Iglesia de Santa Cruz
       Wyjeżdżaliśmy stąd szczerze urzeczeni pięknem tego miejsca. Troszku tylko żałowaliśmy, że nie udało nam się pojechać do dwóch wyżej położonych wioseczek, ale po cichu liczę, że kiedyś tam wrócimy i to nadrobimy. Jest w tym miejscu pewna surowość, nie ma tutaj morza ani plaż, architektura też nie jest jakaś wybitnie oszałamiająca, a mimo to poruszyło mnie dogłębnie. Taka prostota, cisza, spokój – naprawdę idealne warunki, żeby po prostu odpocząć, przestać chociażby na kilka godzin spieszyć się i martwić problemami dnia codziennego. Tutaj ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Absolutnie polecam. 🙂

ostatni rzut oka na wioseczkę i ruszamy dalej ku nowej przygodzie!
~~Madusia.

21 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *