Podróże

Włoskie opowieści: marcowa Bolonia. :)

        Nowy rok, nowa ja i takie tam inne blablabla. ;p U nas zaczął się grubym falstartem, bo zamiast cudownych przemian mamy nieco mniej cudowną chorobę i w duecie kaszlemy i kichamy na zmianę. Nie ma w tym absolutnie żadnego uroku i chwilami cieszę się, że mamy dwa piętra w mieszkaniu i można chwilę posiedzieć samemu, bo tzw. \”man cold\” daje w kość nie tylko mężczyźnie. ;p I właśnie w takim radosnym stanie, otoczona wielkim kocem, stertą chusteczek i kolejnym kubkiem herbatki postanowiłam napisać pierwszą w tym roku notkę. Ostatnio trochę się zapuściłam z tematami podróżniczymi, więc dzisiaj nadrobimy tę zaległość i wybierzemy się do włoskiej Bolonii, którą udało nam się zwiedzić w marcu zeszłego roku. Mieliśmy na to zaledwie kilka godzin, bo dla niektórych z nas, był to wyjazd służbowy i większość czasu spędzaliśmy na halach wystawowych. O tym też będzie kiedyś kilka słów, ale najpierw samo miasto. Zapraszam Was zatem do słonecznej Bolonii. :))

       Na zwiedzanie wybraliśmy się z samego rana w słoneczną niedzielę. Początkowym problemem było oczywiście znalezienie miejsca parkingowego, ale na szczęście po kilkunastu minutach udało nam się zaparkować pod dworcem autobusowym nieopodal Scalinata Del Pincio i parku della Montagnola. Znajdowały się tutaj ruiny dawnych murów miejskich z XIII i XIV wieku, które oczywiście bardzo mi się podobały. 😉

          Po przejściu przez park kierowaliśmy się na azymut w stronę centrum. Nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, chcieliśmy się po prostu przejść po mieście, trochę odpocząć i wejść na wieżę. 😉 To ostatnie było jedyną pewną rzeczą, którą wiedzieliśmy, że chcemy zrobić, dlatego szliśmy mniej więcej w ich stronę (ich, bo są dwie, ale wejść można na tą większą). Nie spieszyliśmy się, kręciliśmy się po małych i wąskich uliczkach, które są dla mnie kwintesencją Włoch. 😉 Miasto dopiero zaczynało budzić się do życia, także nigdzie tutaj żadnych szalonych tłumów nie było. 😉

          Kiedy dotarliśmy do podnóża wież okazało się, że nie była to zwykła niedziela, tylko Niedziela Palmowa i załapaliśmy się akurat na święcenie palemek. Tutaj dopiero był tłum, dlatego odpuściliśmy sobie na razie wieżę i ruszyliśmy dalej przed siebie.

        Bez zatrzymywania się przeszliśmy przez Rynek Główny (Piazza Maggiore) i znów zanurzyliśmy się w labiryncie małych uliczek. Wreszcie dopadło nas zmęczenie i na Piazza Minghetti postanowiliśmy usiąść na ławeczce i łapać promienie wiosennego słońca, którego w Bolonii było mnóstwo. Zresztą, nie tylko my w tej urokliwej okolicy mieliśmy taki pomysł, bo cały plac był zajęty przez takich właśnie amatorów ciepła jak my. Szczególnie spodobał mi się pan widoczny na zdjęciu poniżej, a zwłaszcza jego przeuroczy towarzysze. 😉

        Nasyceni witaminą D do granic możliwości wróciliśmy na Piazza Maggiore, by w spokoju teraz nią się pozachwycać. Tutaj słońce dawało jednak tak mocno popalić, że musieliśmy się chować głównie w cieniu Palazzo del Podestà, ale dzięki temu podziwialiśmy Bazylikę św. Petroniusza. Tak szczerze, to z zewnątrz nie wywarła na mnie większego wrażenia, daleko jej do tych w Toskanii. Na pewno jest duża, ale nie zawsze duże znaczy ładniejsze. ;pp Najbardziej spodobała mi się Fontanna Neptuna, która była też najbardziej obleganym miejscem. Nic dziwnego, tuż obok niej, na Piazza del Nettuno odbywały się różne pokazy, było szalenie głośno, ludzie tańczyli i śpiewali. Istny festiwal radości. 😉

         Przed wyprawą na wieżę stwierdziliśmy, że trzeba by się wreszcie napić kawusi, bo kolejny dzień wczesnego wstawania dawał nam się powoli odczuć. Trochę się martwiłam, bo nigdy do tej pory wcześniej we Włoszech nie udało nam się wypić dobrej kawy, musimy mieć wybitnego pecha co do niej. 😉 Tym razem jednak było inaczej. Wybraliśmy malutką knajpkę nieopodal wież, w której mieściło się dosłownie kilka stoliczków. I tutaj właśnie (aż żałuję, że nie zapamiętaliśmy nazwy, ale mamy zdjęcie wnętrza) dostaliśmy najpyszniejszą kawę we Włoszech. 😉 Fakt, zbyt wysoko postawionej poprzeczki nie miała, ale smakowała cudownie. Istny nektar bogów. 🙂

       Tak bardzo uszczęśliwieni ruszyliśmy wreszcie ku wieży. Jak już wspominałam, wieże są dwie – Asinelli (ta większa wysoka na prawie 90 metrów) i Garisenda (mająca zaledwie 47 metrów). Do zwiedzania udostępniona jest ta większa, bilet kosztuje trzy euro, zaś na samą górę prowadzi nas 498 schodów. Ciekawym urozmaiceniem tak wysokiej wspinaczki są tabliczki, które pokazują, jak wysokie są inne włoskie wieże. 😉 Najlepsze jednak czeka na górze – niesamowicie malownicza panorama Bolonii, czyli dokładnie to, co uwielbiamy najbardziej. 😉

         Zdecydowanie na wieży podobało mi się bardzo, aż schodzić z niej nie chciałam, ale powoli zaczynał nas gonić czas. Przeszliśmy się jeszcze trochę słynnymi miejskimi arkadami, których w Bolonii nie brakuje. Ciągną się one bowiem na 37 km (!!!), są wysokie i przestronne, bo miały za zadanie zmieścić jeźdźca na koniu. Robią wrażenie, to trzeba przyznać, zwłaszcza że są fajnie wykorzystywane m.in. jako malutkie ogródki dla pobliskich knajpek. 😉

        Sporo jeszcze jest fajnych rzeczy w Bolonii do zwiedzenia, nie udało nam się dotrzeć przede wszystkim do najstarszego na świecie uniwersytetu, którego miasto jest siedzibą aż po dziś. Liczę jednak, że jeszcze kiedyś tu wrócimy i wtedy na spokojnie będziemy mogli pozachwycać się tym pięknym miastem. 🙂 Bo jest tutaj naprawdę świetnie! 🙂

~~Madusia. 

19 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *