Zaczytana Madusia: „Dziennik rosyjski” Anna Politkowska – recenzja
Gdybyście mogli przeczytać w tym roku tylko jedną książkę, to niech będzie to koniecznie „Dziennik rosyjski” Anny Politkowskiej. Kiedy za niecałe dwa miesiące staniemy przy urnach wyborczych i będziemy mogli zadecydować o kształcie polityki naszego kraju, niech z tyłu głowy tkwi Wam myśl, że za taką możliwość niektórzy oddają życie. Wolne i niesfałszowane wybory są podstawą demokratycznego państwa, zaś Anna Politkowska w swojej książce/pamiętniku opisuje losy kraju, który odstąpił od tych fundamentów, a nawet nigdy tak naprawdę ich nie zbudował. I znajduje się tak blisko nas.
Zdecydowanie nie jest to łatwa książka, nie da się jej przeczytać zbyt szybko, za bardzo zmusza do refleksji. Nie wiem, czy wcześniej tak długo mi zeszło na czytaniu jakiejkolwiek książki, którą miałam do recenzji. Długo bałam się, że w ogóle ona nie powstanie. Chwilami brakuje słów, ba – brakuje wyobraźni, aby uwierzyć, że wydarzenia opisane przez autorkę wydarzyły się naprawdę. I mimo iż książka obejmuje okres od sfałszowanych wyborów parlamentarnych w Rosji w 2003 roku aż do roku 2005, gdy zaczęła cichnąć sprawa ataku na szkołę w Biesłanie, to opisane w niej zdarzenia wydają się być nadspodziewanie aktualne.
W trakcie lektury nie mogłam się momentami oprzeć odniesieniom do naszej rodzimej polityki – zwłaszcza w tych fragmentach, gdy czytałam o braku niezależnego sądownictwa czy o braku niezależnych mediów o zasięgu ogólnokrajowym. Wiadomo, że nie ma tu porównania 1:1, ale gdy czytałam o nastrojach panujących w Rosji, czułam niebezpieczne podobieństwo. Bardzo mocno widać, że w Rosji brakuje społeczeństwa obywatelskiego, które nie miało możliwości wykształcić się w pełni po upadku ZSRR i to bardzo mocno rzutuje na jakość życia politycznego w tym kraju. Zwykłym mieszkańcom się po prostu nie chce – brak im wiary, że mogą cokolwiek osiągnąć swoim sprzeciwem. Niezwykle smutno przedstawiały się fragmenty, gdy Politkowska wspomina o protestach – już tysiąc osób jest sporym osiągnięciem. Rozumiecie?! Tysiąc osób na całą wielką Rosję. Pomyślcie o protestach w naszym kraju – one naprawdę mają siłę. Poniżej jednak wspominam o jednej ustawie, która wzbudziła w Rosji głęboki sprzeciw, ale jest to niezwykle smutny przykład.
Politkowska skupia się głównie na zamachach i na zaginięciach, które zdarzają się w biały dzień i na ulicy. Opowiada także o problemach występujących w wojsku, gdzie bardzo młodzi żołnierze są poniewierani i gdzie przerażająco często umierają na samobójstwo. Są to wyjątkowo bolesne obrazki, gdy zdajemy sobie sprawę, że sami byliśmy kiedyś takimi dziećmi. Tutaj młodzi chłopcy, zanim zaczną studiować, zapisują się do służby wojskowej i wracają z niej w zaspawanej trumnie. Ze stron wyziera ten ból rodzin i bliskich, nie jeden raz łza się kręci w oku podczas lektury, chociaż Anna stara się być reporterką, a nie pisarką. Skupia się na faktach, ale wiadomo, że to one właśnie mają największą siłę rażenia.
W obliczu trwającej obecnie wojny w Ukrainie, ciekawym aspektem książki są fragmenty o Ramzanie Kadyrowie. Dowiadujemy się, skąd się wziął i dlaczego tak bardzo się rządzi. Spotkanie autorki z nim, opisane w końcowej części książki, jest okropne. Widać jak bardzo jest to nieobliczalny i nieogarnięty człowiek, którego nieśmieszny los umieścił w takim miejscu i takiej roli. Sporo takich osób kryje się w historii, zwłaszcza współczesnej Rosji, a szczególnie w jej uznawanych czy nieuznawanych republikach, jak Czeczenia, Abchazja czy Osetia. Tam dopiero dzieją się przerażające rzeczy, o których nasz europejski światek nie ma zbyt wielkiego pojęcia. Anna Politkowska usiłowała to zmieniać, dopóki jej nie powstrzymali.
Zawsze żałowałam, że na lekcjach historii najdalej dochodziło się zwykle do okresu drugiej wojny światowej, a później była tylko biała plama, którą uzupełnialiśmy (albo też nie) sobie sami. Na studiach miałam przedmiot dotyczący współczesnej historii Europy, skupiający się właśnie na okresie po zakończeniu wojny i był on jednym z moich ulubionych (pozdrawiam profesora N.). Sytuacja w obecnej Rosji nie wzięła się znikąd, aczkolwiek pewnie nigdy nie poznamy wszystkich szczegółów. Wiadomo jednak, że zabrakło tam zrywu społeczeństwa, które, jeśli już coś miało do powiedzenia, to zwykle tylko wtedy, gdy sytuacja dotykała ich bezpośrednio. Tak było w przypadku, gdy nastąpiła monetyzacja świadczeń socjalnych – gdy zamiast darmowych leków/przejazdów mieszkańcy uprzywilejowani (najczęściej ci poszkodowani w trakcie wojny z Afganistanem, żołnierze wracający okaleczeni z różnych misji czy zwykli mundurowi) mieli otrzymać konkretną kwotę pieniędzy (zwykle zdecydowanie niewystarczającą na cokolwiek). Ustawa numer 122 była jednym z bardzo niewielu momentów, gdy zwykły lud zaczął protestować i wychodzić na ulicę. Pokazuje to niestety, że jeśli coś dotyczy nas bezpośrednio, to wtedy możemy zacząć się sprzeciwiać, ale jeśli chodzi o coś niematerialnego lub dotyczącego nas w sposób pośredni – wówczas protestujących jest niewielu. Pamiętacie jak niewielkie były u nas protesty, gdy zaczęły pojawiać się ustawy zmieniające sądy, w tym Trybunał Konstytucyjny. Podejście, że dopóki nie przyjdą po mnie, to nie będę protestował, jest błędne – może w końcu zabraknąć osób protestujących. Jak to obecnie ma miejsce w Rosji.
„Dziennik rosyjski” Anny Politkowskiej to kawał świetnego reportażu, który musi wybrzmieć w świecie. Autorka oddała za niego swoje życie, gdy 7 października 2006 roku została zastrzelona w windzie bloku przez nieznanych sprawców. Było to jedno z zabójstw, o których sama pisała w swoim dzienniku i którego sama stała się bohaterką. Musicie go przeczytać.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Mova/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.