Zaczytana Madusia: „Wróg” Łukasz Orbitowski – recenzja
Niezwykle wysoko cenię fakt, że polscy autorzy piszą książki nieoczywiste. W zaskakujący sposób potrafią połączyć ze sobą wątki, które wydają się ze sobą absolutnie wykluczać, tworząc niepowtarzalną powieść. Tylko takimi słowami jestem w stanie ocenić najnowsze dzieło Łukasza Orbitowskiego „Wróg”. To doskonale przewrotna opowieść, w której losy Imperium Rzymskie na początku pierwszego wieku przeplatają się z Krakowem lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a wszystko spina klamra wielkiej i burzliwej miłości. Brzmi interesująco? Zapraszam na recenzję!
Na początku przyznam jednak szczerze, że ciężko było mi wejść w tę historię, prowadzoną w formie długiego monologu narratora. Zaczyna swoją opowieść od pierwszych dziecięcych wspomnień, znacząco się różniących od tych, które każdy z nas pamięta. Bo czy kogoś z Was zabierała matka na krwawe wyścigi rydwanów? Przypuszczam, że wątpię. Już pierwsze zdania dają do zrozumienia, że mamy do czynienia z kimś wielkim i znaczącym, a po późniejszych fragmentach dochodzimy do wniosku, że naszym tajemniczym narratorem jest nie kto inny, tylko Neron, cesarz Imperium Rzymskiego. I w sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby czasem nie wspominał, że podpalenie krakowskiego domu handlowego Gigant w Krakowie w maju 2003 to też jego dzieło. I usilnie twierdził, że motywy tego podpalenia tkwią właśnie w Rzymie sprzed prawie dwóch tysięcy lat. Samemu można się pogubić, ale gdy już chwycimy wszystkie sznurki w jeden, to można się zatracić w opisywanej historii.
Łukasz Orbitowski w naprawdę rewelacyjnym stylu snuje opowieść o cesarstwie widzianym oczami młodego Nerona, który za sprawą matki, potężnej Agrypiny, stał się pionkiem w najważniejszej partii szachów. Dzięki jej staraniom i knuciu został władcą najpotężniejszego Imperium, chociaż absolutnie nie było to jego pragnieniem. On chciał śpiewać i dawać ludziom radość, ale jak sam często podkreśla, źle to wyszło. Chciał być władcą innym od poprzednikach, chciał aby Rzymianie byli szczęśliwi, a jego rządy słynęły z pokoju i braku niepotrzebnych ofiar. Tych jednak nie brakowało, wszak droga do najwyższego urzędu nie jest najłatwiejsza. Źle to wszystko wyszło, oj źle.
Osobiście już sama opowieść o Neronie sprawiłaby, że zachwyciłabym się książką, bo takie właśnie historie uwielbiam. We „Wrogu” autor poszedł jednak dalej, dołączając wątek współczesny, który dodał tylko jeszcze większego smaczku całej powieści. Niepowtarzalna atmosfera stolicy Cesarstwa Rzymskiego, pełna intryg i brutalności, dusząca się zapachem kadzideł, ciągle wrząca i kipiąca emocjami została świetnie zestawiona z Polską u progu wejścia do Unii Europejskiej, gdy na naszych ulicach dominowała krzykliwa moda na przemian z peereelowską przaśnością, gdy ludzie bali się co będzie dalej, a jednocześnie mieli nadzieję na coś lepszego. Oba te światy łączy nasz narrator, stając się dzięki temu postacią tak fascynującą.
„Wróg” nie jest prostą książką, może nawet zniechęcić swoim początkiem do dalszej lektury. Jak już wspominałam, sama miałam z nim problem, ale jednak dałam mu szansę i absolutnie tego nie żałuję. Jest to historia zaskakująco uniwersalna, opowiadająca o wielkich uczuciach, które targają człowiekiem, niezależnie od czasu i miejsca, w którym przyszło mu żyć. To również opowieść o odkrywaniu samego siebie, o walce o własną tożsamość, o znalezienie swojego miejsca. I także o tym, że czasem może źle wyjść. Oj bardzo źle. „Wróg” to książka, której warto poświęcić swój czas. Zdecydowanie!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Świat Książki/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.