
Zaczytana Madusia: „Camino” Anya Niewierra – recenzja premierowa
I oto przyszła ona! Pierwsza środa lipca. Upalna i pełna gorrących premier książkowych, od nadmiaru których aż może zakręcić się w głowie. Dzisiaj Waszą uwagę chciałabym skierować na tytuł okrzyknięty na okładce „thrillerem roku w Holandii”. Zwykle podchodzę do takich pozycji bardzo ostrożnie, ale tym razem uważam, że to w pełni zasłużone określenie. „Camino” Anyi Niewierry to niezwykłe przeżycie, na które absolutnie nie byłam gotowa. Bo Camino to zdecydowanie coś więcej… – zapraszam na recenzję!

Camino to coś więcej. To nie tylko najsłynniejszy szlak pielgrzymkowy w Europie, to również doświadczenie, które zmienia człowieka na zawsze. Myślę, że bohaterka książki, Lotte Bonnet, zgodziłaby się ze mną w stu procentach. Jej Camino dosłownie odebrało męża, który po kilku dniach wędrówki francuską częścią szlaku Camino de Santiago popełnił samobójstwo. W pierwszą rocznicę jego śmierci kobieta postanawia wyruszyć jego śladami, zatrzymując się dokładnie w tych samych miejscach, aby spróbować chociaż zrozumieć jego postępowanie. Jednak zamiast odpowiedzi, niemal po każdym kroku mnożą się coraz to nowe pytania.
Jeszcze przed wyruszeniem na szlak Lotte odkrywa, że jej mąż nie był osobą, za którą się podawał. Okazuje się, że uciekając w latach dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia z Bośni, porzucił swoją prawdziwą tożsamość, przejmując dane mężczyzny, którego zwłoki odnaleziono i zidentyfikowano kilkanaście lat później. Kobieta dąży do odkrycia przeszłości męża, korzystając z pomocy bośniackiego adwokata i uniwersyteckiej badaczki, ale okazuje się to być niezwykle trudnym zadaniem. Nie dość, że wiadomości są fragmentaryczne, to jeszcze komuś zależy na tym, żeby i one pozostały tajemnicą. Najlepiej na zawsze, o czym kobieta przekona się na własnej skórze przemierzając malownicze bezdroża Camino de Santiago.
A teraz od kilkunastu minut siedzę nad klawiaturą, wystukuję kolejne zdania, które szybko kasuję – nie mogę odnaleźć w sobie właściwych słów, które w pełni oddadzą to, co przeżywałam w trakcie lektury „Camino”. Spodziewałam się, że książka skupi się na rozterkach głównej bohaterki, przeżywającej ciągle śmierć męża, odkrywającej jego niezbyt pochlebną przeszłość. I w sumie można powiedzieć, że tak właśnie było, ale będzie to spore niedomówienie.
UWAGA! TERAZ BĘDZIE SPOJLEROWA CZĘŚĆ, KTÓRA ABSOLUTNIE NIE WYNIKA Z OPISU NA OKŁADCE!
Nie bez przyczyny rozpoczęłam recenzję od słów, że Camino to coś więcej. Camino jest tylko pretekstem, żeby przekazać coś przerażającego, czego obraz powoli wyłania się z listów pisanych przez zmarłego męża Lotte. Czas jego ucieczki jest nieprzypadkowy, tak jak i nieprzypadkowe jest miejsce – mężczyzna pochodził z Jugosławii, której rozpad w ostatniej dekadzie zeszłego wieku stał się przyczyną niezwykle krwawych i brutalnych wojen bałkańskich. Opowiadając o swoich losach, począwszy od dzieciństwa, kreśli nam (niezwykle drobiazgowo i plastycznie, szczególnie w momentach, których obrazów nie chciałabym nigdy widzieć we własnej wyobraźni) historię podziałów narodowościowych i religijnych, która dojrzewała powoli, by osiągnąć swoje apogeum po rozpadzie Jugosławii. Piekło, które się wówczas rozpętało ciężko opisać słowami – mam wrażenie, że mają za małą moc, że są zbyt wyświechtane, by w pełni oddać to, co się tam wydarzyło. Nie spodziewałam się, że sięgając po thriller, będę świadkiem prawdziwego piekła na ziemi. Powolne odkrywanie prawdziwej tożsamości męża Lotte, to przerażający kalejdoskop emocji, za którym nie chce się nadążać, ale nie można się od niego oderwać.
TU KOŃCZĄ SIĘ SPOJLERY!
„Camino” to coś więcej niż zwykły thriller, to emocjonalne szaleństwo, na które ciężko się przygotować. To książka, która poruszyła mnie, wdarła się do mojego serduszka i umysłu, zostawiając ciągle pulsujące miejsce, niepozwalające zapomnieć o tej historii. W tym przypadku szlak Camino de Santiago jest tylko dodatkiem (poruszamy się bowiem tylko po francuskiej jego części, a dla większości ten szlak kojarzy się wyłącznie z Hiszpanią), pozwalającym wybrzmieć zupełnie innej opowieści – bolesnej, trudnej, czasem wypieranej z pamięci. I mimo wszystko, bardzo się cieszę, że ta historia wybrzmiała i mam nadzieję, że zabrzmi wyjątkowo głośno. Jest tego warta!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Otwarte/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
