
Zaczytana Madusia: „Mistrzyni szkła” Tracy Chevalier – recenzja
Zakochałam się w Wenecji cztery lata temu, gdy odwiedziłam ją po raz pierwszy w trakcie podróży poślubnej. Był to jeszcze czas pandemiczny, obowiązywały przeróżne obostrzenia (w tym moje ulubione – przebywanie w maseczkach w wodnych tramwajach weneckich), co przekładało się na mniejszą ilość turystów. Zostaliśmy w niej kilka dni, dzięki czemu mogliśmy poczuć wieczorną atmosferę miasta, szczególnie że wtedy rozgrywany był półfinał euro, który Włosi wygrali. Od tamtej pory mam słabość do tego miasta, więc książki Tracy Chevalier nie mogłam przegapić. Zapraszam na recenzję niezwykłej „Mistrzyni szkła”!

Wenecja od wieków hipnotyzuje i czaruje, przyciąga i odpycha. To miejsce, które się kocha albo nienawidzi, to symbol potęgi dawnych czasów, pełne zgiełku i hałasów, które zamierają wieczorem, gdy jednodniowi turyści ruszą w dalszą drogę. Zapadająca wtedy cisza pozwala usłyszeć prawdziwą melodię miasta, skupić się na szczegółach, których w tłumie nie można dostrzec. Wenecja jest miastem o wielu twarzach, a Tracy Chevalier w brawurowy sposób kreśli jego niezwykłą historię, chociaż jest ona jedynie tłem tej niezwykłej powieści.
„Mistrzyni szkła” opowiada nam historię Orsoli Rosso – najstarszej córki w rodzinie szklarzy na Murano. To właśnie ta niewielka wysepka, skryta nieco w cieniu Wenecji, stała się centrum produkcji szkła, będącego oczywiście domeną mężczyzn. To oni mogli poznawać tajniki jego obróbki, zaś rola kobiet sprowadzała się do bycia córką, żoną i matką, co nie jest zaskoczeniem, akcja powieści rozpoczyna się bowiem w roku 1486. Wenecja jest wtedy prężnie rozwijającym się centrum handlu, w tym właśnie szklanymi wyrobami z Murano. To podkreślenie jest niezwykle istotne, z wyspy pochodzą najlepsze i najpiękniejsze szklane cuda – ba! – można nawet łatwo rozróżnić, która rodzina wykonała daną rzecz, a tajniki powstawania są ściśle chronione i przekazywane z ojca na syna. To też ważne podkreślenie.
Orsola Rosso nie zgadza się na przyjęcie roli przynależnej jej z racji urodzenia i po śmierci ojca potajemnie zaczyna naukę pracy ze szkłem, szczególnie że ma do tego wyjątkowe zdolności i mnóstwo zapału. Ma też zaskakującą sojuszniczkę – głowę innej szklarskiej rodziny, która staje się jej mentorką. Życie Orsoli nie staje się przez to łatwiejsze – przeciwnie – musi się ona mierzyć z wieloma ograniczeniami wynikającymi z jej płci jak i statusu materialnego. Rzemieślnicy zdecydowanie nie znajdowali się na szczycie hierarchii społecznej, oj nie, mimo iż cieszyli się pewnymi przywilejami. Nie gwarantowały one jednak szczęśliwego i spokojnego życia, o to trzeba było walczyć każdego dnia.
W „Mistrzyni szkła” czas płynie swoim tempem, rozciąga się jak płynne szkło. Niczym kamień puszczony po wodzie przeskakujemy przez wieki, towarzysząc rodzinie Rosso jak i samej Wenecji w ich tryumfach i upadkach – począwszy od plagi wyludniającej miasto, poprzez grabieże wynikające ze zmieniającej się sytuacji politycznej, aż po przemianę tego handlowego miasta w jedną z najpopularniejszych destynacji turystycznych na świecie. Orsola swój ziemski czas odmierza barwnymi koralikami, w których tworzeniu się wyspecjalizowała, tworząc z nich prawdziwe dzieła sztuki, ale też i najprostsze ozdoby, pozwalające na codzienne utrzymanie.
„Mistrzyni szkła” to powieść magiczna, pełna nieuchwytnego czaru, sprawiającego, że ciężko się oderwać od tej historii. Postać Orsoli nakreślona została wyjątkowo precyzyjnie, dzięki czemu kibicujemy jej na każdym kroku, chociaż życie jej nie oszczędzało na żadnym z nich. Jej historia jest prawdziwym hołdem oddanym społeczności szklarzy na Murano, którego dawny urok ciągle można odnaleźć na wyspie. Szklane serduszko, które stamtąd przywiozłam będzie mi teraz przypominać o tej niesamowitej historii. Polecam się z nią zapoznać osobiście i dać się jej oczarować!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Świat Książki/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
